Cezary Michalski: Nie tylko się oburzajcie, ale głównie myślcie

2011-10-18 22:44

"Super Express": - Sobotni Marsz Oburzonych, który odbył się w Warszawie, to polskie wcielenie akcji Okupuj Wall Street, która od września trwa w Nowym Jorku. Na czym cały ten ruch polega? Cezary Michalski: - Ludzie, którzy uczestniczą w demonstracjach czy to w Stanach Zjednoczonych, czy w Polsce, z bardzo różnych pozycji ideowych i społecznych, dochodzą do wniosku - za Szekspirem - że świat wypadł z kolein. To, co miało być źródłem potęgi i bogactwa człowieka, czyli globalny kapitalizm, wymknęło się spod jakiejkolwiek kontroli. Kiedy już zaczął szaleć kryzys, część elit finansowych zachodniego świata zerwała wszelkie więzy solidarności społecznej i zaczęła okazywać w sposób jawny pogardę wobec tej części społeczeństwa, która płaci koszty globalnego kryzysu finansowego.

- Jednym z haseł oburzonych jest walka z bezkarnością bankierów i finansistów, którzy doprowadzili do kryzysu finansowego i nie ponieśli żadnej kary. To nastroje niemal rewolucyjne.

- Nie chodzi jednak o żadną rewolucję, budowanie socjalizmu i wprowadzanie urawniłowki. Jeżeli jest kryzys, za który w głównej mierze odpowiada sektor finansowy, to przynajmniej powinien on udawać, że chce ponosić współodpowiedzialność. A ludzie finansjery pysznili się wręcz, że są milionerami, a społeczeństwa nie mają nad nimi politycznej kontroli. Prezesi banków ratowanych z budżetów państw przyznawali sobie wielomilionowe nagrody, w Anglii biznesmen szczycący się tym, że nie płaci państwu podatków, bo rozlicza się w Monako, został przez Camerona mianowany doradcą do spraw cięcia wydatków socjalnych. To musiało ludzi wkurzyć.

- Inicjatorzy ruchu ze Stanów Zjednoczonych za wzór postawili sobie arabską wiosnę ludów i niedawne wystąpienia protestacyjne młodych Hiszpanów. Co wspólnego mają z tym wszystkim rewolucje w krajach arabskich?

- Wydarzenia w tych krajach były związane z kryzysem, ponieważ kiedy budżety państw zachodnich wpompowały w instytucje finansowe miliardy dolarów i euro, żeby te nie zbankrutowały i mogły dalej zasilać tzw. realną gospodarkę w tych krajach, to pieniądze zamiast do gospodarki trafiły na giełdy surowcowe i walutowe całego świata. Doprowadziło to m.in. do spekulacyjnego wzrostu cen na żywność. Jak pamiętamy, był to ten materialny impuls, który doprowadził do wystąpień rewolucyjnych. Oczywiście równie istotne stały się postulaty demokratyzacji i żądania swobód obywatelskich - "jak na Zachodzie".

- Wyłania się coraz więcej analogii między rokiem 1968, kiedy to społeczeństwa dwóch światów - socjalistyczny i kapitalistyczny - wystąpiły przeciwko rzeczywistości społeczno-politycznej w swoich krajach. Pan też porównuje obecną sytuację z tym, co się wtedy działo?

- Takie porównania są oczywiste, choć jednocześnie bardzo niepokojące. Rok 1968 był wspaniałym karnawałem, feerią różnych idei - mądrych i głupich, ale jeśli chodzi akurat o zmiany kierunku rozwoju globalnego kapitalizmu, nie miał na to żadnego wpływu. Historycy kapitalizmu często podkreślają, że wtedy opadły ostatnie blokady rozwoju dzisiejszego społeczeństwa konsumpcyjnego. Rok 1968 przyspieszył powstanie tej formy wolnego rynku, jaką znamy dziś.

- Lekcja z historii każe być sceptycznym wobec tego, co obserwujemy?

- Sam ten karnawał na ulicach nie musi się wcale przełożyć na żadne realne zmiany. Widziałem ludzi, którzy zachwycali się samym aktem oburzenia. Są też jednak ci zwracający uwagę, że oburzeni nie mają "swojego Marksa", tzn. swojej diagnozy społeczno-ekonomicznej i projektu, który mógłby rzeczywiście stworzyć uporządkowaną polityczną równowagę dla kapitalizmu. Do hasła "Oburzajcie się!" dodałbym jeszcze "Myślcie!".

- Co w takiem projekcie powinno się znaleźć, żeby był skuteczny?

- Kryzys wziął się trochę stąd, że kapitał działa globalnie, podczas gdy polityka, która potrafiła utrzymać go w ryzach, została w narodowych dołkach startowych. Żeby ten mechanizm zatrzymać, potrzeba siły politycznej o wymiarze bardziej globalnym, potrafiącej wymusić na kapitale tę samą partycypację w budowie społeczeństwa, jak było to możliwe na poziomie narodowym.

- Myśli pan, że ruch, który określa się jako zdecentralizowany, będzie siłą, która taki projekt stworzy? Po doświadczeniach hiszpańskich, gdzie protest został na poziomie haseł, nie idei, trudno być optymistą.

- Jest szansa, że ci młodzi ludzie będą impulsem, który pozwoli jakiejś sile czy instytucji politycznej, choćby to była Komisja Europejska czy Bank Światowy, "wystraszyć" kapitał i stworzyć mechanizmy zdolne opodatkować go w skali globalnej, czyli słynny podatek Tobina, który obciąża transakcje finansowe, czyli drogę, którą wyprowadzane są pieniądze z gospodarek krajów rozwiniętych, także te miliardy dolarów, które przekazano na postawienie na nogi tych gospodarek.

Cezary Michalski

Publicysta "Krytyki Politycznej"