Cezary Gmyz

i

Autor: Piotr Grzybowski

Cezary Gmyz: Napisałem prawdę. To luksus

2012-12-07 3:00

"Super Express": - Jak pan zrozumiał komunikat płynący ze środowego posiedzenia komisji w Sejmie: był trotyl czy go nie było?

To jak w końcu? Znaleziono materiał wybuchowy we wraku czy nie?

Cezary Gmyz: - Dla mnie "Sformułowaniem roku 2012" będzie to, co powiedział płk Artymiak - że wykryto obecność cząstek trotylu, ale nie świadczy to o obecności materiałów wybuchowych. Przecież na prawie jest wykładana logika. Płk Artymiak musiał opuścić jakiś wykład.

- Poczuł pan satysfakcję?

- 30 października, po konferencji prokuratury wojskowej - po wystąpieniu płk. Szeląga - napisałem na Twitterze, że niczego nie odwołuję i mam zaufanie do moich informatorów. Których nigdy nie zdradzę. Miałem ten luksus, że - w odróżnieniu od bardzo wielu osób, które nie zrozumiały przekazu sformułowanego w prokuraturze - wiedziałem, że napisałem prawdę. Pisanie prawdy jest luksusem.

- Na drugim tupolewie też wykryto trotyl. Cząstki trotylu mogą być nawet na egzemplarzu "Super Expressu", który trzyma teraz w dłoni nasz Czytelnik. A żadnego wybuchu nie było.

- Odsyłam do mojego tekstu. Podawałem hipotezy, skąd mógł się wziąć trotyl na samolocie w Smoleńsku. Twierdzenie, że obecność cząsteczek materiału wybuchowego również na drugim tupolewie obala hipotezę o zamach, jest dla mnie śmieszne. W dniu, w którym zbadano drugiego tupolewa, szef BOR powinien był się podać do dymisji. Pytam się: jak były sprawdzane samoloty, którymi latały najważniejsze osoby w państwie, skoro znaleziono na nich ślady materiałów wybuchowych?

- Ale przecież chodzi nie tylko o to "co to jest", ale również "ile tego jest". Np. napromieniowanie radioaktywne jesteśmy narażeni nie tylko my - pokolenie Hiroszimy i Czarnobyla - ale narażeni na nie byli również jaskiniowcy. Tylko że nie zapadali na choroby popromienne, bo tego promieniowania było - właśnie: ile? - za mało w ciągu ich życia. Może to jest też przypadek trotylu na tupolewach...

- Tak nie jest. Urządzenia, których użyto przy badaniu samolotów, to nie są detektory pestycydów, kiełbasy albo kurzu To są detektory materiałów wybuchowych. Tak się nazywają. Jak słusznie powiedział producent jednego z nich, pan Jan Bokszczanin, jeżeli one wykryły trotyl, to znaczy, że on tam był. Oczywiście jego pochodzenie musi być weryfikowane. Przebywałem w Izraelu - w strefie działań wojennych

- i tam pana podejście by nie przeszło.

- Dobrze, więc "bardziej zamach" czy "bardziej niezamach"?

- Ilość matactw, które w tym śledztwie popełniono - podmienienie zeznań kontrolerów, które były ze sobą niespójne, zaginięcie taśmy z wieży, opowieści o przekopaniu ziemi na metr głębokości oraz że polscy biegli brali udział w sekcji zwłok, fałszywe identyfikacje ofiar i zamienienie ciał - wszystko to powoduje, że ktoś ma coś do ukrycia.

- Tylko czy właśnie zbrodnię? Może po prostu niedbalstwo?

- Nie wiem. Na razie wszyscy wiemy, że wnioski komisji Millera są fałszywe. I dlatego śledztwo trzeba przenieść do innej prokuratury.

Cezary Gmyz

B. dziennikarz "Rzeczpospolitej"