Mówił o konieczności uporania się z ciemną spuścizną komunizmu, o obronie wartości chrześcijańskich, o zagrożeniu „ideologią gender”, o diabolicznych planach obcych mocarstw wobec Polski, o post-marksistowskich atakach na nasz kraj, na rodzinę, na życie, które rzecz jasna powinno być chronione od poczęcia. W świetle myśli, którymi Marszałek Senior podzielił się z nami, aerodynamiczne parówki, „Mistrale” za dolara i „Miś” - Misiewicz, są jak najbardziej wytłumaczalne…
Gdy pan Macierewicz wzywał do ostatecznej rozprawy z diabłami postkomunizmu, pan prezydent Duda, przeciwnie - ubrał się ornat i na mszę dzwonił. Przywołał Jana Pawła II, Tadeusza Mazowieckiego, konstytucję nawet, podawał rękę posłom w geście symbolicznego pojednania między ludźmi różnych przekonań, ale wspólnej miłości do Polski. Apelował też o język niekonfrontacyjny, o debatę spokojną, dogłębną. Nie wyjaśnił jednak jak ją prowadzić, gdy marszałek Sejmu daje posłom opozycji 30 sekund na wypowiedź.
Jednak, im dłużej pan Andrzej Duda mówił o ważności Konstytucji, tym bardziej narastał szum w sali sejmowej. Może brało się to stąd, że rozdźwięk między tymi słowami, a prezydencką praktyką i praktyką obozu politycznego, któremu pan prezydent służy, stawał się coraz bardziej nie do zniesienia?
Na przykład obecna na sali pani Pierwsza Prezes Sądu Najwyższego, która jest na swoim stanowisku tylko dlatego, że to Unia Europejska stanęła w jej obronie i w obronie polskiej Konstytucji. Pan prezydent, chcąc zwolnić ją z posady przed upływem kadencji, gotów był Konstytucję w tym celu podeptać. Może z tej przyczyny, wymieniając długa listę gości, dobrotliwy prezydent wszystkich Polaków, I Prezes Sądu Najwyższego nie zauważył? Nie tylko jej zresztą. Nie dostrzegł m.in. Aleksandra Kwaśniewskiego, jednego ze swoich poprzedników, ale po uwadze posła Włodzimierza Czarzastego naprawił swój błąd. Znamienne, że w sprawie obecności jeszcze jednego gościa - szefa NIK, „pancernego” Mariana Banasia, nikt już mu uwagi nie zwrócił. Dlatego część posłów podczas ciągnącego się niemiłosiernie przemówienia pana prezydenta szukała wzrokiem „Paola”. Bo skoro Banaś był to i „Paolo” mógł być.