Była żona Słowika, Monika Banasiak wyjawia: Szukam mężczyzny, który potrafi mnie pokochać

2017-12-16 6:30

Monika Banasiak, była żona Słowika, w szczerej rozmowie z Super Expressem.

Super Express: „Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz” - to tytuł książki, której bohaterami jest pani i Jarosław Sokołowski ps. Masa. Jak to się stało, że zgodziła się pani „współpracować” z Masą, który przecież obciążył zeznaniami pani byłego męża – Słowika?

Monika Banasiak: - Czułam się w obowiązku do siebie, by zadać Jarkowi szereg pytań. Wiele sobie wyjaśniliśmy, choć trzeba zaznaczyć, że nie wszystko do końca. Obligatoryjnie kiedyś byliśmy wrogami. Skoro ja byłam żoną Andrzeja, to raczej dziwne, żeby było inaczej. Ale myślę, że teraz nasze relacje będą coraz lepsze.

- Z Masą stosunki będą lepsze, a z byłym mężem? Jak jest między wami?

- Nie łączą mnie z Andrzejem już żadne relacje. Od chwili mojego wyjścia z aresztu mieliśmy jedno spotkanie, które przebiegło w niezbyt miłej atmosferze. Stwierdziłam, że z tym człowiekiem nie mam o czym rozmawiać.

- I nawet nie odwiedza go pani teraz w areszcie? Zdziwiło panią, że znów tam trafił?

- To nieodpowiedzialny człowiek. Powinien mieć świadomość, że jego dziecko na niego patrzy. I że ono powinno czerpać wzorce z ojca. Ktoś mógłby powiedzieć, że ja też nie jestem święta. Absolutnie nie. Ale zarzuty wobec mnie tak naprawdę pojawiły się dlatego, bo byłam żoną, kogo byłam. Cały czas twierdzę, że jestem niewinna. Zresztą z głównego zarzutu o kierowanie grupą przestępczą finalnie mnie uniewinniono na pierwszym etapie postępowania.

- Powróćmy jeszcze do tematu Słowika. Żałuje pani, że była jego żoną?

- Moje życie jest trudne i napiętnowane tym, że byłam żoną Andrzeja. Czy żałuję? Nie tęsknie za czasami, gdy wybuchały mi bomby pod nogami. Ale były też piękne chwile, podróże. Z nostalgią wracam do chwil, gdy kochałam Andrzeja, gdy urodziło nam się dziecko i przeżywaliśmy piękne momenty, spacerując po plaży za rękę. Natomiast mogę tylko dziękować Bogu, że przeżyłam. Słynny zamach na Żoliborzu na mnie i Andrzeja. Popękały mi bębenki w uszach, miałam powbijane fragmenty szkła i śruby w całe ciało. Była to tak olbrzymia siła, że wypadły szyby z wieżowca. Czy myślałam wtedy, żeby porzucić to życie? Nie można tak upraszczać sprawy. Żyłam wedle zasady: gdzie mąż, tam i żona. Słowa przysięgi małżeńskiej mówią przecież, że nie opuszczę cię aż do śmierci.

- Rozstała się z nim pani. Jeszcze jakieś uczucie do niego się w pani sercu tli?

- Andrzej jest ojcem mojego dziecka, w nim płynie nasza krew. To są nasze geny. Na szczęście jest przewaga moich, bo nie mogę narzekać jak moje dziecko funkcjonuje, jak daje sobie radę w jednym z najlepszych liceów w Warszawie i pomimo tego co przeżyło jest tak wspaniałe. Jest jednak „ale”. Stosunek Andrzeja do jedynego dziecka i do mnie nie jest poprawny. Z przyzwoitości muszę mieć do niego dozę szacunku, natomiast źle oceniam jego zachowanie po tym jak został zatrzymany i przebywa w areszcie. Jestem wręcz zdegustowana i zawiedziona jego stosunkiem do dziecka. Rozumiem, że on może mieć żal do mnie, że się rozstaliśmy, ale jeśli chodzi o dziecko, to jest karygodne. Jak można nie interesować się tym, co się dzieje z własnym dzieckiem.

- Mam wrażenie, że miłość ściąga na panią kłopoty.

- Po prostu trafiam na nieodpowiednich facetów. Patrzę na mężczyzn przez pryzmat moich wyobrażeń, idealizuję. Tak ma wiele kobiet. Zakochujemy się w swoim wyobrażeniu mężczyzny, a później przychodzi bolesne zderzenie z rzeczywistością. Człowiek powinien wymagać od siebie dużo, a od innych tyle na ile ich stać. Jestem teraz sama, ciągle szukam mężczyzny, który potrafi mnie pokochać, z którym stworzę dojrzały, pełen zrozumienia związek.

- W książce wspomina pani o pobycie w areszcie. Spodziewam się, że to traumatyczne przeżycie. Szkoła życia.

- Bardzo wierzę w Boga. Do tej pory mam biblię podarowaną przez więziennego księdza. Poszłam na spowiedź, ksiądz dał mi Pismo Święte, a ja popłakałam się. Wtedy ksiądz powiedział, że jeśli łzy spadły na biblię, ona jest moja. Modliłam się psalmami Dawida. "Kiedy będę szedł ciemną doliną, zła się nie ulęknę". I przeszłam przez tę dolinę, wierzyłam, że stamtąd wyjdę. W kaplicy więziennej też były kraty w oknach, ale byłam bliżej wolności. Areszt to piekło, Boga ma się wtedy w sercu. A przynajmniej powinno, żeby przejść przez to wszystko, nie stając się diabłem. Bo były sytuacje ekstremalne. Jedna dziewczyna chciała mnie zabić. Postarałam się tę osobę jednak skłonić do myślenia, że nie opłaca się jej mnie pozbawić życia. I jak widać udało mi się.

- Ale po wyjściu z aresztu też nie było kolorowo…

- Sama się dziwię, że dałam radę. W wieku ponad 50 lat wyszłam z aresztu na zgliszcza swojego życia. Zostało mi zabrane wszystko, łącznie z tym, że mój były mąż zdążył popsuć moje stosunki z dzieckiem. Po 2,5 latach za kratkami wyszłam z 2 tys. wypiski do umierającego ojca, do rodziców, którzy mieli tylko mnie. Gdy tato zmarł, nie miałam nawet za co zrobić pogrzebu. Musiałam się zapożyczyć i do tej pory oddaje po 200 zł. Wyszłam praktycznie pod most. Jednopokojowe mieszkanie rodziców absolutnie nie nadawało się, żeby tam zamieszkać. Tułałam się po znajomych, chodziłam z reklamówkami od koleżanki do koleżanki, żeby się wykąpać. Dopóki nie złamałam ręki, sprzątałam mieszkania. Brałam za godzinę 15-20 zł.

- Kiedyś luksusowe wakacje, najdroższe ciuchy. A kilka lat później sprzątanie mieszkań?!

- Żadna praca nie hańbi. Za pierwsze zarobione pieniądze kupiłam nissana micrę za 900 zł z niedomykającymi się drzwiami. Ten samochód wspominam najbardziej czule, smakował lepiej niż luksusowe mercedesy, którymi miałam okazję jeździć. No ale otwarte złamanie ręki uniemożliwiło mi jakąkolwiek pracę fizyczną. Stwierdziłam więc, że może warto by spisać na papier historie o moim niełatwym życiu. Po premierze książki założyłam zakład kosmetyczny. Przez pierwszy rok nie stać mnie było na wynajęcie mieszkania, pomieszkiwałam na zapleczu saloniku. Nie miałam pralki i prysznica. Moje życie nie jest takie proste. Tym bardziej bolą mnie niesprawiedliwe opinie na mój temat. Ledwo wiążę koniec z końcem. Na utrzymaniu mam dziecko oraz chorą mamę, która do pewnego momentu była obdzierana z części emerytury, ponieważ mój mąż nie wywiązał się z płatności, a komornik wszedł na jej konto.

- Zbliża się gwiazdka: ma pani jakieś marzenia? Ekskluzywne ubrania, egzotyczne wakacje, szybkie samochody?

- Nie żadne luksusy. Dla mnie najważniejszym aspektem życia jest strona duchowa. Chciałabym podzielić się opłatkiem z moim dzieckiem, odbudować nasze trudne relacje i znaleźć właściwego człowieka na tę końcówkę mojego życia. Chciałabym jeszcze kiedyś uwierzyć, że miłość naprawdę istnieje...