Cały wrzesień zapisał się w mojej pamięci serią przedziwnych zdarzeń. 1 września odbywałem jako student doroczne ćwiczenia podchorążówki. Po wybuchu wojny wysłano nasz pułk piechoty z Jarosławia pod Tarnów, gdzie planowano linię obrony. Długo na wroga nie czekaliśmy. Nadleciały niemieckie samoloty i zarzuciły nas małymi kilogramowymi bombami. Od tego dnia niemal codziennie cofaliśmy się na wschód, kopiąc coraz to nowe okopy. Pamiętam, jak pod Rzeszowem młoda dziewczyna patrząc, jak pracuję saperką, powiedziała ze łzami w oczach: "Grób sobie kopiesz, biedaku"
Któregoś wieczora biegliśmy do lasu, chcąc ukryć się przed samolotami. Tam wśród młodych żołnierzy na plecach kolegi zauważyłem dziwną potrójną plamę. Okazało się, że kiedy biegliśmy, strzelano do nas z ckm-ów i te trzy kule dosłownie omsknęły mu się po plecach, wypalając ślady na mundurze.
Wkrótce otoczyli nas Niemcy. Rozbroili i zamknęli w Przemyślu jako jeńców wojennych. Spisano nas i czekaliśmy na transport w głąb III Rzeszy, do obozu jenieckiego. I tu kolejne dziwne wydarzenie - niemieccy dowódcy stwierdzili, że jesteśmy wolni: "Możecie iść do domu, dla was wojna już się skończyła". Powodem był 17 września, kiedy Rosjanie przekroczyli polską granicę. Niemcy, choć Sowieci byli wówczas ich sojusznikami, nie byli wcale pewni, czy Armia Czerwona zatrzyma się na Sanie. Chcieli mieć wolne ręce. To był chyba jedyny wypadek, kiedy zdecydowano się rozwiązać organizowany już obóz jeniecki.
Prof. Marian Pankowski
Pisarz, wykładowca ULB w Brukseli, więzień niemieckich obozów w Auschwitz i Bergen-Belsen
To była seria przedziwnych zdarzeń
2009-09-01
4:00
Specjalnie dla Czytelników "Super Expressu" o swoich wspomnieniach i przeżyciach z 1 września 1939 r. opowiada pisarz, więzień niemieckich obozów w Auschwitz i Bergen-Belsen prof. Marian Pankowski.