To, że Wiśniewski nagrał pierwsze minut po katastrofie prezydenckiego samolotu było przypadkiem. Był jeszcze w hotelu niedaleko lotniska Sewiernyj. Na parapecie zostawił włączoną kamerę, bo chciał nagrać moment lądowania samolotu we mgle. Nagle usłyszał przeraźliwi huk i zobaczył słup ognia. Chwycił kamerę i niewiele się zastanawiając pobiegł na lotnisko. Nagrywał dymiący wrak, gdy został zatrzymany przez rosyjskie służby, które pojawił się na miejscu. Na nic zdały się tłumaczenia, że jest pracownikiem TVP: - Tłumaczyłem, że mieszkam w hotelu, mam akredytację, jestem z polskiej telewizji, to moja robota, ale słabo działało - opowiada w najnowszym numerze "Polityki".
To właśnie postać operatora pojawia się w filmie "Smoleńsk" Antoniego Krauzego, który już w kwietniu miał mieć premierę, ale ze względu na szereg problemów, premierę przełożono. Teraz wiemy, że na wrzesień. Operator z filmu to postać łudząco przypominająca postać Wiśniewskiego: - Operator polskiej stacji telewizyjnej, który jako pierwszy nagrał materiał na miejscu katastrofy zmarł w Moskwie, a materiał nigdy nie został pokazany - mówi jeden z bohaterów filmu. Do tego w zwiastunie widać aktora, który nawet wyglądem odpowiada Wiśniewskiemu, ma bujne, siwe włosy.
Wiśniewski reagował już wiosną, gdy pojawił się pierwszy zwiastun. Jako operator, który faktycznie pierwszy był na miejscu wypadku, poczuł się dziwnie: - Uśmiercać mnie bez mojej wiedzy, to tak trochę głupio - miał tłumaczyć kierownikowi produkcji, opisuje "Polityka".
Film "Smoleńsk" - uśmiercili operatora
Jak się okazuje producent "Smoleńska" miał przyznać, że właściwie, to postać operatora jest niewymieniona z nazwiska, więc w sumie można uznać, że nic się nie stało: - To jest kontrowersyjne, który operator był pierwszy na miejscu w Smoleńsku i chyba to był Wiśniewski, ale z kolei mówi się też o operatorze TVN, który prawdopodobnie zginął w Indiach czy innym miejscu. W naszym filmie postać operatora nie jest wymieniona z imienia i nazwiska, stanowi margines historii. "Smoleńsk" to film fabularny, oparty na wydarzeniach autentycznych, ale niektóre postaci są zsyntetyzowane. Nie jest to wierne odtworzenie losów każdego z nich - cytuje Macieja Pawlickiego tygodnik.
Wspomnianym drugim operatorem był Krzysztof Knyż, który w tym czasie, gdy wydarzyła się katastrofa smoleńska, leżał w Rosji w szpitalu chory na sepsę. Później wrócił do Polski i tu zmarł.To właśnie jego niektóre środowiska wskazywały jako pierwszą osobę z kamerą na lotnisku po wypadku TU 154.