"Super Express": - Na Ukrainie trwają największe protesty opozycji od czasu pomarańczowej rewolucji, sprowokowane decyzją władz, aby wstrzymać proces podpisania umowy stowarzyszeniowej z UE. Czyżby Janukowycz nie docenił prozachodnich tendencji wśród Ukraińców?
Tomasz Piechal: - Faktycznie, mamy do czynienia z największymi protestami od czasów pomarańczowej rewolucji. Bo choć Ukraina cyklicznie wychodzi na ulicę przeciwko decyzjom podejmowanym przez Partię Regionów, to takiej skali protestów i - przede wszystkim - społecznego zaangażowania nie obserwowaliśmy od dawna. To nie opozycja jest motorem protestów, a sami protestujący, którzy z dnia na dzień pogłebiają skalę samoorganizacji.
- Nie jest więc tak, że, jak sugeruje ekipa Janukowycza, ktoś protestującym płaci?
- Absolutnie nie. Opozycja, której zdarza się płacić za udział w jej wiecach, tym razem nie jest organizatorem i jedynie stara się przejąć przywództwo nad protestującymi. Organizatorzy próbują się zdystansować od jakichkolwiek polityków, co szczególnie wyraźnie było widać we Lwowie. Tam studenci wygnali z manifestacji polityków nacjonalistycznej partii Swoboda.
- Skąd ta niechęć do polityków opozycji?
- Wynika to z tego, że opozycji paradoksalnie nie zależy na natychmiastowych zmianach politycznych. Obecne protesty postrzegają jako szansę na zbudowanie swojego kapitału przed wyborami prezydenckimi w 2015 roku. To się ludziom nie podoba. Poza tym, jak zwrócił uwagę wybitny ukraiński historyk Jarosław Hrycak, trwające na Ukrainie manifestacje mają charakter buntu młodych, który przypomina ten z Europy Zachodniej. Są to protesty doby Twittera i Facebooka.
- W przeciwieństwie do rówieśników z Zachodu młodym Ukraińcom uda się przeprowadzić zmiany, o które walczą?
- Bardzo trudno jest dziś wyrokować, jak to wszystko się skończy. Wśród protestujących, którzy zdają sobie sprawę, że Ukraina stoi dziś przed wyborem cywilizacyjnym, jest, w przeciwieństwie do polityków, ogromna chęć walki do końca. Chcą, aby te protesty wpłynęły na decyzję Janukowycza.
- Ugnie się pod presją społeczną?
- To pytanie o zaangażowanie Zachodu. Pamiętajmy, że sukces pomarańczowej rewolucji mógł mieć miejsce tylko dzięki politycznemu wsparciu z zewnątrz. Dziś powodzenie protestów także zależy od tego, jak zachowa się Unia Europejska. To jednak twardy orzech do zgryzienia, bo ma do czynienia z człowiekiem, który wbrew obiegowej opinii okazał się nie słabym, karykaturalnym przywódcą, ale doskonałym graczem, który próbuje uzyskać dla siebie jak najwięcej. Musimy też wiedzieć, że Ukraina jest dziś zakładnikiem prywatnych interesów Janukowycza i jego klanu. Ten nie mieści się ani w interesie społeczeństwa, ani nawet w interesie oligarchów ukraińskich, którym zdecydowanie bliżej do Unii Europejskiej niż Unii Celnej z Rosją. Sam Janukowycz znalazł się jednak w pułapce - z jednej strony proces integracyjny i wymagane przez niego zmiany w prawie zburzyłyby prywatny folwark, który buduje na Ukrainie. Stowarzyszenie z Rosją to z kolei marginalizacja polityczna Janukowycza. Przed nami na pewno bardzo dynamiczny okres na Ukrainie.
Rozmawiał Tomasz Walczak