Już tłumaczę przypadek pierwszy. Hanna Lis pozwała hurtowo kilka tabloidów. Ogłosiła to na portalu... bulwarowym. W pełnych patosu zdaniach ganiła nawet prezydenta i premiera, że śmią występować na łamach tych okropnych gazet, których ona nie lubi. Żyjemy w wolnym kraju i każdy ma prawo do zadęcia, ale w takich sytuacjach należy bezwzględnie utrzymać zadęty styl do końca artykułu. Bezwzględnie! Tymczasem pani Lis, mówiąc o trwającym procesie, pod koniec wywiadu wypala: Ja "bujam się" z "Super Expressem" już od dwóch lat ( ).
Naprawdę użyła słowa "bujam się" w znaczeniu "czekam na rozstrzygnięcie". W takim znaczeniu to słowo jest używane w środowisku dresiar, blachar i galerianek, nie elit w wywiadach. I tak oto niedopilnowany szczegół zakłócił przynależność klasową dziennikarki niezłomnej...
Przypadek drugi. Dwa dni temu wyraziłem zdumienie tekstem Witolda Gadomskiego z "Gazety Wyborczej", w którym pochylał się z głębokim zrozumieniem nad słynnym biznesmenem "Rysiem" z afery hazardowej. Dla Gadomskiego "Rysio" to bohater pozytywny, a jego kontakty z politykami są normalne, i taki tytuł nosi jego tekścik: "Normalne stosunki biznesu z polityką". Redaktor Gadomski mógł mi odpowiedzieć merytorycznie albo prymitywnie. Skusiła go druga opcja. Według Gadomskiego, ponieważ kieruję tabloidem, to mam się zajmować majtkami Dody, a innymi sprawami już nie. Do argumentów się nie odniósł. W ten sposób Gadomski stał się pierwszym polskim dziennikarzem ekonomicznym, któremu majtki wyszły z butów...