"Super Express": - Niedziela będzie stała pod znakiem manifestacji około niepodległościowych. Do której z nich panu najbliżej?
Bronisław Wildstein: - Mój stosunek do wszystkich tych marszów jest skomplikowany. Na pewno dobrze, że Polacy manifestują z okazji Święta Niepodległości, choć nie mam tu na myśli lewicowego marszu przeciwko faszyzmowi i antysemityzmowi.
A co złego robi lewica?
To skandaliczna inicjatywa. Wyciera sobie gębę antysemityzmem, który przez środowiska lewicowe jest traktowany bardzo instrumentalnie z powodu interesików, przyświecających organizatorom tego marszu. Usiłują się oni ustawić w przestrzeni politycznej, zwalczając widma nieistniejących zjawisk.
Lepiej jednak, żeby organizowali marsz pod takimi hasłami niż szli na otwartą konfrontację z Marszem Niepodległości, jak w latach ubiegłych.
Oczywiście, zawsze jest lepiej, gdy unika się konfrontacji. Mam natomiast zastrzeżenia do tej inicjatywy. Zresztą nie tylko do niej. Także do pozostałych.
Także do Marszu Niepodległości?
Tak. Nie biorę w nim udziału, ponieważ współuczestniczenie w czymś, co organizowane jest przez ONR, to dla mnie za dużo. Jestem bardzo niechętny tradycji, która stoi za tą organizacją. Oczywiście, nie chcę powiedzieć, że współcześni ORN-owcy są tym samym, co ci przedwojenni, niemniej to zupełnie obcy mi sposób myślenia.
Wielu ludziom prawicy pochód ramię w ramię z tą organizacją jednak nie przeszkadza.
Ja ich rozumiem. Powiem nawet więcej - akceptuję to. Być może rzeczywiście trzeba machnąć ręką na istniejące podziały i iść w jednym marszu. Tym bardziej, że dla tych ludzi obecność organizacji takich jak ONR w ubiegłym roku nie miała żadnego znaczenia i nie wpływała na ich zachowanie w czasie manifestacji. Dlatego Marsz Niepodległości to teoretycznie najbliższa mi inicjatywa, z tych, które zaproponowano.
A co z prezydentem Komorowskim i jego marszem?
To, że prezydent chce manifestować z okazji Święta Niepodległości wydaje się sensowne i pozytywne. Bez względu na to, co sądzę o obecnym prezydencie, takie pomysły należy akceptować. Jest jedno ale. Fakt, że Bronisław Komorowski dopiero teraz sobie przypomniał o celebracji obchodów rocznicowych i tworzy marsz, który wygląda jak alternatywa wobec marszu spontanicznie organizowanego przez środowiska prawicowe, powoduje, że również do tej inicjatywy mam pewien dystans.
Jednak na tle ekskluzywnych pochodów jednego obozu ideowego czy politycznego, inicjatywa prezydenta jest najbardziej ekumeniczna.
Powstaje pytanie, czy rzeczywiście ma ona realnie łączyć czy dzielić. Mówi pan też, że Marsz Niepodległości ma charakter ekskluzywny. Proszę jednak zwrócić uwagę, jaką ma rolę koncyliacyjną. Przecież pokazuje on akceptację środowisk narodowych dla daty 11 listopada, związanej przecież z tradycją piłsudczykowską, a nie endecką.
I dla mnie świętowanie przez pogrobowców endecji 11 listopada to jakiś paradoks. Przecież oni chcą, aby dniem niepodległości był 28 czerwca, kiedy Dmowski podpisał traktat wersalski.
To nie jest paradoks. To pozytywny sygnał próby przezwyciężenia podziałów. Niepodległość jest przecież wspólnym dobrem i można do niej podchodzić z różnych stron. Zresztą zwróćmy uwagę, że historycznie, pomimo fundamentalnego sporu, jaki dzielił Romana Dmowskiego i Józefa Piłsudskiego, w momencie, kiedy trzeba było walczyć o polską niepodległość, obaj panowie ze sobą współpracowali. W warunkach wolności przedstawili swoje wizje Polski i zaczęli konkurować. Patrząc jednak na ten spór z dystansu lat, obaj zasłużyli na miejsce w panteonie narodowym.
Nie ma pan wrażenia, że poprzez wyraźną obecność środowisk narodowców w ubiegłych latach Marsz Niepodległości stał głównie pod znakiem Romana Dmowskiego, a Piłsudski był tylko kwiatkiem do kożucha?
Nie bardzo wiem, co to znaczy obecnie odwoływać się do Dmowskiego. Jeżeli Rafał Ziemkiewicz odwołuje się do niego uważając, iż trzeba odbudować polską tożsamość i przywrócić Polakom świadomość wartości bycia częścią tego narodu, to nie mam nic przeciwko temu. Dlatego machnąłbym ręką na pewne zadawnione spory. Jasne, że jeżeli ktoś zacznie powoływać się na ciemne strony myśli endeckiej, które opierają się na szowinizmie, to wtedy można mieć wątpliwości. Tego jednak nie ma.
Jeden z szefów ONR w wywiadzie dla portalu Fronda.pl jednak bez żenady twierdzi, że jest antysemitą, rasistą i wrogiem demokracji. Czy pozostała część prawicy idąc z takimi środowiskami niepotrzebnie ich uwiarygadnia w imię hasła "nie ma wroga na prawicy"?
Po pierwsze, właśnie wobec samego odwoływania się do tradycji ONR, nie będzie mnie na tym marszu. Po drugie hasło "nie ma wroga na prawicy" odrzucam, bo ono nic nie znaczy. Przecież na prawicy też mogą pojawić się idee aberracyjne i absurdalne.
A nie niepokoi pana, że polska prawica zostaje zdominowana przez działalność obozu narodowego? Wszędzie ich pełno. Nawet 13 grudnia przed willą gen. Jaruzelskiego, którego przecież narodowcy w PRL uwiarygadniali, słychać ich najbardziej.
Nie niepokoi mnie. Tym widmem straszy się mnie od ponad dwudziestu lat, a ja go nie widzę. Ciągle nikt na polskiej scenie politycznej nie zbił kapitału na antysemityzmie. Ciągle radykalna prawica nie odgrywa żadnej istotnej roli politycznej. Jeśli patrzymy na realnie działające ugrupowania polityczne, to nie mają one z endecją nic wspólnego, choć PiS cały czas próbują, bez żadnego powodu, przyklejać gębę Narodowej Demokracji i w ten sposób tę partię stygmatyzować.
Sami się jednak proszą. Idąc ramię w ramię w jakimś pochodzie z epigonami endecji, muszą zdawać sobie sprawę, że błoto tej ideologi ochlapie także ich. Może lepiej, aby bardziej umiarkowana prawica nie bratała się z radykałami. Niech ci jak kiedyś zbierają się w gronie smutnych chłopców, których demonstracje nikogo nie interesują. Idąc z 30 tys. ludzi, czują siłę.
Można to odwrócić i stwierdzić, że być może tych chłopców takie marsze w towarzystwie innych nurtów prawicy ucywilizują.
Bronisław Wildstein
Publicysta "Uważam Rze"