- Ma rację Andrzej Wajda, kiedy mówi, że te wybory to wojna domowa?
- Jeżeli tak, to mam nadzieję, że jest to końcówka tej wojny. Ale nie należy zapominać o tych wszystkich wojennych i groźnych poszturchiwaniach przeciwników politycznych, które były faktem. Trudno zapominać o wojnach o krzesło i samolot czy odsyłaniu ludzi Solidarności, którzy są dzisiaj w innej opcji politycznej, tam, gdzie stało ZOMO. Należy życzyć PiS-owi i Jarosławowi Kaczyńskiemu, aby nie tylko słowami i wyrazem twarzy, ale również i czynami potwierdzili, że wyciągają wnioski z wojny domowej, którą przypomniał Andrzej Wajda. Chciałbym, aby te wojenne werble powoli zanikały, ale w sposób autentyczny.
- Czyli mówi pan: sprawdzam?
- Ja cały czas sprawdzam, ale sprawdzam życzliwie i z nadzieją. Mam nadzieję, że ta zmiana, podyktowana także interesem wyborczym, okaże się zmianą trwałą. I daj Panie Boże. Wtedy otworzą się nowe perspektywy. Ale nie można jedynie mówić, że chowamy projekt IV RP pod dywan i oczekujemy, że wszyscy o niej zapomną. Trudno zapomnieć, dopóki IV RP nie zostanie rozliczona; dopóki nie zostanie rozliczona np. sprawa śmierci pani Barbary Blidy i różne ekscesy z tamtego czasu. Ja patrzę z nadzieją na zachowania Jarosława Kaczyńskiego. Staram się mu zresztą pomóc, np. poprzez zaproszenie jego i przedstawicieli całej opozycji do Rady Bezpieczeństwa Narodowego.
- A pan osobiście wierzy w zmianę Jarosława Kaczyńskiego?
- Pozostawiam to każdemu wyborcy, każdemu Polakowi. Nie jest ważne, czy wierzę, ważne jest to, że na nią liczę.
- Pańskie otoczenie chyba do końca nie zrezygnowało z wojennej retoryki. Np. szef pana kampanii nazywa Jarosława Kaczyńskiego kandydatem specjalnej troski. Podobało się to panu?
- Troskę można rozumieć różnie, niekoniecznie ironicznie.
- I pan właśnie tak rozumie te słowa?
- Tak chciałbym je rozumieć. Chyba wszyscy zdają sobie sprawę, że w tej chwili nie można ranić Jarosława Kaczyńskiego ze względu na jego osobistą sytuację. I takie zachowanie reprezentuje też pan Sławomir Nowak w swojej praktyce działania politycznego. Kto tego nie widzi, ten chyba nie chce tego zobaczyć. Ludzi trzeba oceniać na podstawie ich czynów.
- A słowa prof. Bartoszewskiego też można rozumieć dwuznaczne?
- Nie rozumiem, o jakie słowa panowie pytacie.
- O zwierzętach futerkowych.
- A co złego jest w zwierzątkach futerkowych?
- W samych zwierzątkach nic...
- No więc proponuję się nie domyślać niczego więcej. To jest kwestia retoryki. Pan Bartoszewski mówi bardzo kwiecistym i zdecydowanym językiem. Ale słów przez niego wypowiedzianych należy słuchać dwa razy bardziej uważnie. Jest to człowiek, za którym stoi dramatyczne doświadczenie z czasów obozu koncentracyjnego i więzień stalinowskich.
- Pański komitet poparcia robi wrażenie. Nie szkoda, że jego powołanie zostało zdominowane przez wypowiedzi Wajdy i Bartoszewskiego?
- Żałuję, że niektórzy nie chcą widzieć poparcia mojej kandydatury przez wielkie autorytety, tylko szukają dziury w całym i wydłubują z kontekstu poszczególne słowa. A przecież w moim komitecie jest dwójka żyjących polskich noblistów. Zamiast tego pojawiają się pytania o jedno zdanie o wojnie domowej i zwierzątkach futerkowych. Apeluję o umiar i odsyłam do Fredry: Znaj proporcium mocium panie...
- Jeśli chodzi o ścisłość, to koty nie należą do zwierząt futerkowych.
- A to panowie wiedzą, że chodzi o koty? Ja tego nie wiedziałem.
- Ale po tych słowach np. Monika Olejnik powiedziała, że jeśli ma do wyboru hodowcę zwierząt futerkowych i myśliwego, to woli tego pierwszego.
- Większość Polaków kieruje się zdrowym rozsądkiem i oceną całości życia, także politycznego, a nie jakimiś wyrwanymi z kontekstu słowami czy problemami. Sondaże pokazują, że poparcie dla mnie rośnie, więc widać, że Polacy bardziej interesują się tym, w czyich rękach będzie państwo polskie i czy są to ręce bezpieczne dla polskich pieniędzy, polskich marzeń i polskiej kultury.
- A kiedy pan ostatnio polował?
- Nie zamierzam się spowiadać z moich zainteresowań. Odnoszę zresztą wrażenie, że to na mnie dzisiaj polują niektórzy dziennikarze.
- Ale przecież myśliwi lubią chwalić się swoimi osiągnięciami.
- Ja też lubię, ale w gronie kolegów.
- Zapytamy od drugiej strony. Ma pan dystans do siebie?
- Mam, i to chyba rzadkość w polityce.
- Roman Giertych powiedział, że jest pan ciamciaramcia. Podoba się panu to określenie?
- Śmieję się z tego z politowaniem, bo mówi to polityk, który ma zerowe poparcie mimo buńczucznej miny i dużej pewności siebie.
- A Jadwigę Staniszkis pan ceni? Powiedziała, że nie ma pan charyzmy...
- Ostatnio cenię ją głównie jako sprzedawcę charyzmy. (śmiech)
- Jak się panu współpracuje ze Sławomirem Nowakiem?
- Dobrze. Nawet bardzo.
- A Janusz Palikot pomaga panu w kampanii?
- Nie. Janusz Palikot jest człowiekiem, który teraz jest zajęty przeobrażaniem własnego wizerunku.
- Wierzy pan w jego przemianę?
- Dokładnie tak samo jak w metamorfozę Jarosława Kaczyńskiego. Patrzę na nią z nadzieją.
- Czuje pan wsparcie ze strony Donalda Tuska, czy też prawdziwe są plotki, że premierowi nie do końca zależy, aby pan urósł zanadto w siłę?
- Nie zajmuję się plotkami. Myślę, że udało nam się wspólnie pokazać, jak może wyglądać modelowa współpraca między szefem rządu a osobą pełniącą obowiązki głowy państwa. Było to widać przynajmniej kilka razy. Np. podczas powoływania Rady Bezpieczeństwa Narodowego, do której wszedł premier i część jego ministrów obok szefów partii opozycyjnych. Nie ma dziś awantur o krzesło czy samolot. Również wspólne działania podczas dramatu powodzi pokazują wyraźnie, że można w sprawach bezpieczeństwa nie toczyć jałowych sporów, lecz wspólnie pracować z korzyścią dla wszystkich obywateli. I nie chodzi tylko o to, że jesteśmy razem na tamie we Włocławku czy w sztabie kryzysowym. Najważniejsze jest to, że się dzielimy zadaniami. Premier jest po to, by walczyć z powodzią i skutkami kryzysu, a głowa państwa, żeby wyciągnąć trwałe wnioski na przyszłość. I to się dzieje. Efektem moich działań będą trzy projekty ustaw, na które już mam wstępną akceptację opozycji, ale także i premiera.
- Ale tak od strony czysto ludzkiej. Czuje pan pełne wsparcie Tuska?
- Jest go tyle, ile potrzeba, ale przypomnę, że dzisiaj jestem liderem sondaży. Chcę zbudować prezydenturę, która będzie oparta na zasadzie współpracy z rządem. Jest to łatwiejsze, jeśli jest pewne pokrewieństwo ideowe prezydenta i premiera. Ale też, co ważne, jednoczesna zdecydowana wola poszanowania autonomiczności elementów władzy państwowej.
- Czyli premier Tusk nie ma co liczyć na to, że będzie panu wydawał polecenia?
- Kto mnie zna, ten wie doskonale, że nigdy nie byłem człowiekiem uległym ani lękliwym i że nie złożę meldunku prezesowi, iż zadanie wykonane.
- Porozmawiajmy o wpadkach. Czy wypowiedź o tym, że woda ma to do siebie, że się zbiera, a potem spływa do Bałtyku, nie była błędem?
- A pan uważa, że jest inaczej? To była zresztą wypowiedź wyrwana z kontekstu.
- Wypowiedź Cimoszewicza o tym, że trzeba było się ubezpieczać, też była zgodna z prawdą, ale chyba nie do końca na miejscu...
- Kontekst był prosty i oczywisty, że refleksje nad skutkami powodzi musimy prowadzić dłużej niż tylko w czasie, kiedy woda spływa do Bałtyku. Na tym polega przecież polski dramat, że w 1997 roku woda spłynęła, a razem z nią spłynęło zainteresowanie bezpieczeństwem. Pozostała tylko wypowiedź ówczesnego premiera.
- Liczy pan na zwycięstwo w pierwszej turze?
- Liczę na zwycięstwo i nastawiam się na to, że trzeba być gotowym do walki i w pierwszej, i w drugiej turze. Nie zamierzam spocząć na laurach, trzeba się szykować do trudnej batalii do samego końca, do ostatniego dnia, nawet jeśli będzie to lipiec.
- Myśli pan, że Jarosław Kaczyński pokaże swoją dawną twarz i wróci do poprzedniej retoryki?
- Życzę jemu i Polsce, żeby tak się nie stało.
- Spotkacie się na debacie przed pierwszą turą?
- Nie wiem. Jeżeli Jarosław Kaczyński uzna, a ze względu na sytuację osobistą piłka jest po jego stronie, że zależy mu na debacie ze mną, to się nie uchylę, tylko z życzliwością taką propozycję rozważę. Ale też nie jest tak, że każda propozycja będzie automatycznie przyjęta. Otwarte jest np. bardzo poważne pytanie, na jakim gruncie miałoby dojść do takiej debaty.
- Pewnie w telewizji publicznej...
- U Jana Pospieszalskiego...?
- Podobał się panu film "Solidarni 2010"?
- Nie podobał mi się.
- Dlaczego?
- Piękna tradycja niepodległościowa, AK i opozycji antykomunistycznej jest wartością ogólnonarodową i nie znoszę, jak ktoś próbuje to zawłaszczyć. Szczególnie, gdy robią to ludzie, którzy sami niewiele wnieśli w walkę o Polskę niepodległą i demokratyczną.
- Bywa pan w Pałacu Prezydenckim?
- Poza złożeniem hołdu trumnie prezydenta - nie. Wszystkie obowiązki wypełniam w Sejmie oraz w Belwederze. Im dłużej można uszanować Pałac Prezydencki jako miejsce, gdzie wciąż jest bardzo świeże wspomnienie tragicznie zmarłej pary prezydenckiej, tym lepiej.
- O czym będzie opowiadał film, jaki kręci pana sztab?
- O mnie, o mojej drodze przez życie. Chciałbym - mimo że jestem człowiekiem o poglądach prawicowych - żeby było widać, że to jest droga człowieka, który idzie środkiem, a nie poboczem i nie manowcami. I że była to słuszna droga, od czasów opozycji aż po najważniejsze funkcje w państwie.
- Ciężko było na planie filmowym?
- Specjalnie się na tym nie znam, choć aktorem parę razy w życiu byłem. Pierwszy raz na obozie wędrownym. Od razu zagrałem Hamleta. Drugi raz Konrada w III części "Dziadów" w obozie internowania w Jaworzu. Ducha grał Tadeusz Mazowiecki, a reżyserował Maciej Rajzacher. Bardzo to miło wspominam. To była więc moja trzecia rola.
- I najtrudniejsza, bo gra pan samego siebie...
- Nie jest najtrudniejsza, bo ja nie gram siebie, tylko jestem sobą. To jest istotne. Przez całe życie starałem się, by być sobą i niczego nie udawać. Nigdy nie tworzyłem pozorów.