Brakuje dowodów na "Alka"

2009-12-03 6:33

Publikację IPN, w której dowodzi się, że TW "Alek" to Aleksander Kwaśniewski, oceniają znani politycy: Profesor Tomasz Nałęcz i Zbigniew Romaszewski.

Walczą we mnie dwie dusze: historyka i obywatela. Historyk zawsze będzie bronił wolności badań naukowych - prawa do odkrywania każdego fragmentu rzeczywistości. Ale obywatel będzie wymagał od autorów takich publikacji jednego: odpowiedzialności.

Bulwersować opinię publiczną swoim wywodem badacz powinien wtedy, gdy ma nowe, istotne rzeczy do powiedzenia. W publikacji, o którą pyta mnie "Super Express", nie ma nowych elementów, które wykraczałyby poza materiał, na którym oparł się sąd lustracyjny. A stwierdził on, że prezydent Kwaśniewski nigdy nie był tajnym współpracownikiem służb PRL. Dlatego w tej sprawie górę we mnie bierze obywatel. Mój głęboki sprzeciw budzi sytuacja, w której bazując na strzępach materiałów wątpliwej jakości - wśród których brakuje twardych dowodów - ten sam autor, dr Piotr Gontarczyk, już drugi raz stawia na cenzurowanym prezydenta wolnej i demokratycznej Polski, wybranego milionami głosów. To jest polowanie na prezydentów RP. Jeśli tak będziemy traktować naszą teraźniejszość i przeszłość, to nie dziwmy się, że nie tylko my wobec siebie nawzajem nie będziemy mieć szacunku, ale że szacunku wobec nas nie będzie na całym świecie.

Prof. Tomasz Nałęcz

Historyk, polityk lewicy

Mógł nim być

Osoby publiczne muszą się liczyć z tym, że ich przeszłość będzie znana opinii publicznej, gdyż podlegają wyborowi - i wyborcy tę wiedzę powinni mieć. Dziś media z tajnych współpracowników robią demony - każdy ma ogon i rogi. Nie, szanowni Czytelnicy "Super Expressu", tak nie jest. 95 proc. z nich to ludzie, którzy kiedyś chcieli sobie załatwić jakieś mniejsze lub większe sprawy lub byli szantażowani sprawami osobistymi.

Choć stawiali podpis, to jednak zachowywali charakter i poglądy. Nikt mnie nie przekona, że Boni albo Moczulski działali ze złych pobudek. Po prostu zdarzały się takie ludzkie przygody w PRL, które dziś dla wyborcy mogą znaczyć tylko tyle, że jeden czy drugi facet potrafi się załamać. Pozostałe 5 proc. to przypadki takie jak Maleszka czy żona Jasienicy. Co się tyczy byłego prezydenta, uważam, że jego psychika nie wyklucza tego, że mógł zdecydować się wesprzeć swoją karierę współpracą. Poza tym SB nie prowadziła 70-kilometrowego archiwum samych błędów i pomyłek - choć tak wynika z twierdzeń niektórych. Ale nawet gdyby był TW, do demonów nie należał.

Zbigniew Romaszewski

Wicemarszałek Senatu, polityk PiS