Boris Zurcher: W kilka lat wróci normalny kurs franka

2011-08-04 4:00

Czy Polacy powinni bać się o swoje kredyty we frankach? - pytamy Borisa Zurchera, ekonomistę, wiceprezesa think-tanku Avenir Suisse, wykładowcę uniwersytetu w Bernie.

"Super Express": - Porozumienie między prezydentem Obamą i republikanami odnośnie do zadłużenia w USA miało osłabić nieustannie rosnącego franka. Na razie nie ma jakiejś gwałtownej reakcji...

Boris Zürcher: - Rzeczywiście na razie na to się nie zanosi. Ba, nawet w pewnym momencie mieliśmy kolejne umocnienie się franka. Nie oznacza to jednak, że tak będzie w dalszym ciągu. Bank Szwajcarski zareagował dziś, delikatnie - ale jednak - zapowiadając zmniejszenie krótkoterminowego oprocentowania. Już ten mały krok powinien dać jakieś rezultaty. Choć na pewno nie takie, jak wielu by oczekiwało.

- Właśnie - dość duża grupa Polaków ma kredyty we frankach. Wiem, że ekonomiści nie przepadają za takim pytaniem, ale jak długo tak wysoki kurs franka może się utrzymać?

- Frank jest ewidentnie przeszacowany. Kredytobiorców można zapewnić, że w ciągu kilku lat ten kurs wróci do realnego poziomu, choć żadnej konkretnej daty nie wskażę, gdyż zbyt wiele zależy od czynników poza Szwajcarią. Problem w tym, że taka kilkuletnia perspektywa może być istotna dla tych, którzy mają kredyt. Dla firm liczy się najbliższy rok czy dwa. Firmy nie mogą się pocieszać tym, co się stanie za kilka lat, bo do tego czasu padną. Stąd sugestia Banku Szwajcarskiego, że nie pozwoli na to, żeby dochodziło do dalszego umacniania się franka, zwłaszcza w tempie, w którym obserwowaliśmy w ciągu ostatnich 10-15 dni.

- Czy tak szybkie tempo umacniania się franka może wynikać z tego, że jest nadal traktowany jako bezpieczna i stabilna waluta? Co to za stabilizacja, jeżeli kurs skacze tak szybko i aż tak wysoko?

- Inwestycje wynikające z siły szwajcarskiej waluty mogliśmy mieć wcześniej. To, co dzieje się teraz, wynika raczej z gry spekulacyjnej. Świadczą o tym dwie rzeczy. Pierwsza to tak duży skok waluty w ciągu kilkunastu dni. Druga to wakacje na giełdach. Tych transakcji jest stosunkowo niewiele, a zmiany jednak dość znaczne. Nic dziwnego, że bank narodowy uznał, że jest to moment do interwencji.

- Dlaczego Szwajcaria miałaby chcieć osłabić swoją walutę? Z punktu widzenia laika "silna waluta" może brzmieć dobrze...

- Może tylko do pewnego, normalnego poziomu. Dla firm, które działają w Szwajcarii, umacnianie się franka oznaczało do tej pory konieczność nadrabiania tego faktu przez poprawę swojej produktywności i innowacyjności w tempie 1-2 proc. rocznie. Kto jednak będzie w stanie wytrzymać tempo 30 proc.?! Dlatego spodziewałbym się kolejnych interwencji Banku Szwajcarskiego. Obawy o to, co zrobią firmy, są już widoczne.

- Co mogą zrobić?

- Po prostu uciec za granicę. Dlatego spodziewam się większej aktywności Banku Szwajcarii. Po prostu nie mają wyjścia. Wydaje mi się, że będzie musiał zacząć się zachowywać nieprzewidywalnie, zaskakując różne spekulacyjne akcje i trendy na rynkach.

- Mogą wywołać kontrolowaną inflację, by zbić kurs franka?

- A jak zwalczać deflację? Inflacja to właśnie jeden z instrumentów. Jednym z podstawowych zadań Banku Szwajcarskiego jest utrzymywanie stabilnego, w miarę realnego kursu. I emisja pustego pieniądza mieści się w zakresie jego działań. Do tego interwencyjny skup innych walut. To nie jest tak, że Szwajcaria jest bezsilna. Choć niewątpliwie jesteśmy na tyle niewielkim krajem, że można tę sytuację porównać do niewielkiej, choć solidnej łódki na wielkim wzburzonym morzu euro i dolara.