"Super Express": - Zgadza się pan z ustaleniami raportu Millera?
Prof. Bolesław Balcerowicz: - Nie znam, nie czytałem. Znam tylko komentarze do raportu. A komentować komentarzy mi nie wypada. Tym bardziej że każde zdanie i każdy przecinek tego dokumentu są istotne.
- Po raporcie minister Klich podał się do dymisji. Nie za późno?
- Wie pan, z tytułu pośredniej odpowiedzialności politycznej można było się jej spodziewać już w pierwszych dniach po katastrofie. Tak samo jak dymisji rządu. Tylko że ani jedna, ani druga nie służyłaby stabilizacji sytuacji.
- To znaczy?
- Proszę sobie wyobrazić dymisję szefa MON czy rządu wtedy, gdy dowódcy wszystkich rodzajów sił zbrojnych i szef sztabu są nieobecni, a trzeba szybko wyznaczać nowych. Przecież po 10 kwietnia zachwiany został cały skład najwyższych decydentów w państwie, z prezydentem na czele. To była sytuacja kryzysowa. I na ten kryzys miał być nałożony następny, czyli zmiana ministra obrony narodowej? Boże uchowaj! To obłędna logika.
- Ale już później minister mógł podać się do dymisji.
- Mógł, choć na pewno nie w pierwszych miesiącach po katastrofie - ze względu na konieczność zachowania stabilizacji w wojsku, ciągłość dowodzenia itd. Minister nie odszedł, bo prawdopodobnie zagrały tu jakieś kalkulacje polityczne. Natychmiastowa dymisja szefa MON byłaby zrozumiała, gdyby ta katastrofa nie nabrała takich rozmiarów i nie zaciążyła na wojsku tak bezpośrednio. Proszę też pamiętać, że odpowiedzialność za katastrofę smoleńską dotyczy nie wojska jako całości, ale sił powietrznych, a za ich funkcjonowanie ponad 90 proc. odpowiedzialności ponosi ich dowództwo. Szef MON odpowiada za nadzór, za zapewnienie wojsku funkcjonowania - prawnego, finansowego, sprzętowego.
- Czyli teraz oczekuje pan dymisji w konkretnych jednostkach wojskowych?
- Ale przecież one już nastąpiły. Dowództwo sił powietrznych zostało wymienione. Na dowódcę został naznaczony bardzo doświadczony - zresztą mój wychowanek - gen. Lech Majewski. Być może trzeba sięgnąć jeszcze głębiej w struktury, ale wolę w tej sprawie milczeć.
- Po czterech latach rządów Klicha, jego następcy Tomaszowi Siemoniakowi będzie łatwiej czy trudniej w resorcie?
- Na pewno trudniej. Bo jest bez porównania słabiej od Klicha przygotowany do pełnienia tej funkcji. Komuś z boku może się wydawać, że wystarczy przyjść do MON i wdrażać reformy - jest gotowy program, są wytyczne, no to hajda! Orzemy! Chwileczkę. Potrzebne są konie, potrzebny pług, a nowy minister może mieć tylko bat. Pytanie też, czy umie się nim posłużyć.
- Umie? Minister Klich miał wprawdzie wykształcenie lekarskie, ale także duże doświadczenie pracy w MON, jeszcze zanim stanął na czele resortu.
- Oczywiście. Ale i wcześniej zajmował się problematyką strategiczno-obronną. Jego poprzednik Jerzy Szmajdziński bardzo długo funkcjonował w Sejmowej Komisji Obrony, a przed objęciem stanowiska szefa MON odbywał kursy w Akademii Obrony Narodowej. Bronisław Komorowski też był szefem Sejmowej Komisji Obrony Narodowej. Jak na tym tle wygląda nowy minister?
- Może to minister tylko do wyborów?
- Wie pan, my wojskowi w odróżnieniu od cywilów cechujemy się specyficzną mentalnością - kredytujemy zaufanie. Gdy przychodzi nowy szef, dostaje z góry kredyt zaufania. Obawiam się jednak, że w tym przypadku ten kredyt może być mniejszy...
- Właśnie ze względu na brak obycia ministra Siemoniaka w problematyce armii, brak doświadczenia wojskowego, młody wiek?
- A nawet wygląd. W wojsku, gdzie tak dużą wagę przywiązuje się do pagonów, to ma znaczenie. Jeszcze inną sprawą jest, że to wygląd bardzo młodego człowieka. Ale dajmy mu szansę.
Prof. Bolesław Balcerowicz
Generał dywizji Wojska Polskiego, wykładowca UW