"Super Express": - Widział pan krytykę naszej armii ze strony amerykańskich wojskowych opublikowaną w tygodniku "Time"?
Gen. prof. Bolesław Balcerowicz: - Widziałem i sugeruję Amerykanom, by poszukiwania problemów zaczęli od siebie. Za wszelką cenę chcą dziś znaleźć winnych braku sukcesu w Afganistanie. Wiedzą już bowiem, że tego sukcesu nie będzie, bo to wojna nie do wygrania. A na pewno nie takimi metodami, jak stosowali do tej pory. Wszystkie te łamańce udowadniające, że zwiększanie liczby wojska zmniejszy zagrożenie, nie bardzo mnie przekonują. Co można trwale w ten sposób osiągnąć?
- No właśnie, co?
- Z logiki wynika, że dążenie do wygrania wojny nie do wygrania jest bez sensu. Należy zatem radykalnie zredukować cele wojenne, co zresztą następuje. Kolejnym krokiem powinno być przygotowanie strategii wyjścia. Jej zarodki też są już widoczne. Ale Amerykanom głupio się przyznać do tego, że podjęli się zadania, które ich przerasta. Jak to, Ameryka nie da rady?! A przecież nie wszystko da się załatwić siłą.
- Amerykańscy wojskowi zarzucili jednak Polakom brak zaangażowania w Afganistanie.
- To jest dziwaczny zarzut. Nasi żołnierze zachowują się tam bez brawury, ale rozsądnie. I muszę przyznać, że to umiarkowanie Polaków bardzo mi odpowiada. Nie pojechaliśmy tam zabijać talibów i siać przerażenie wśród ludności. Mamy wspierać Afgańczyków w stabilizacji. Zarzuty strony amerykańskiej być może mają sens, ale z ich perspektywy. Być może oni potrzebują killerów, warriorów, a nie kogoś, kto ma tam wprowadzać spokój. Stabilizacja z tym się kłóci.
- Opinia, że polscy żołnierze pojawili się w Afganistanie nieprzygotowani, pojawiała się już wcześniej.
- Rzeczywiście byli nieprzygotowani, ale cóż w tym dziwnego? Polska armia nie jest przygotowywana do walk z partyzantami, tylko do obrony kraju. Tu, na miejscu, a nie w azjatyckich górach.
- Może moment obarczenia Polaków odpowiedzialnością nie jest najlepszy. Polska armia przechodzi głęboką reformę...
- Tu chodzi o priorytety. Każda armia powinna się modernizować w oparciu o jakiś docelowy model. I naszym priorytetem jest właśnie obronność kraju. Przestrzeni lotniczej, morskiej, lądowej i cyberprzestrzeni. Owszem, jakaś część może być przygotowywana do działań ekspedycyjnych. Ale nigdy nie będzie to część zasadnicza. Nowe sytuacje stają często w poprzek priorytetom i nigdy nie jest łatwo to połączyć.
- U nas to łączenie chyba nie wychodzi. Wojskowi w Afganistanie podkreślają, że wciąż brakuje im sprzętu. Może należało poczekać z przejęciem odpowiedzialności za prowincję Ghazni?
- Przed przejęciem prowincji polskie wojsko było usytuowane głęboko w strukturach amerykańskich. Jako część ich dywizji, w podległości operacyjnej i taktycznej wobec USA. Do pewnego czasu uzasadniano to nauką, którą możemy pobrać. Na dłuższą metę nie można było jednak tego kontynuować. Pytanie brzmi też, jakich działań mogliśmy się nauczyć. Czy takich, jak w Nangar Khel?
- Ale sprawa Nangar Khel pokazuje, że żołnierze w warunkach wojennych często nie mają czasu na chłodną analizę. Amerykanie podkreślają, że Polaków usztywnia właśnie obawa przed zdecydowanymi działaniami. Obawa, że w ich wyniku trafią za kratki...
- Ten zarzut jest akurat częściowo uzasadniony. I kompleks wydarzeń w Nangar Khel niewątpliwie na dowódcach ciąży. Zastanawiam się jednak, czy jest to ze szkodą dla działań Polaków w Afganistanie czy przeciwnie? W sytuacji wojennej oczywiście nie ma czasu na dywagacje: strzelać czy nie. Wolę jednak, gdy w walkach z rzeczywistym przeciwnikiem straty uboczne są jak najmniejsze. Gdy ludność cywilna cierpi jak najmniej. Śmierć cywilów nigdy niczemu dobremu nie służy. Podobnie jak nadmierna pasja w zabijaniu partyzantów. To tak jak z hydrą, gdy w miejsce jednej głowy wyrastają dwie kolejne.
Prof. Bolesław Balcerowicz
Były rektor Akademii Obrony Narodowej i wykładowca UW