Prawdziwa debata powinna się odbywać na stojąco i być prowadzona nie przez trzy osoby, lecz dwie, a najlepiej jedną. Obaj kandydaci powinni zadawać sobie nawzajem pytania. Z tej narzuconej przez sztaby formuły próbował wyłamać się marszałek Komorowski, zwracając się bezpośrednio do Jarosława Kaczyńskiego. Dzięki temu chwilami było bardziej dynamicznie. Marszałek był bardziej zaczepny, miał lepszy "język ciała", a Jarosław Kaczyński wyglądał na lekko zaspanego. Reżyserka debaty poprosiła nas, abyśmy studziły zapał obu panów do otwartego starcia, bo byłoby to niezgodne ze scenariuszem.
Byłyśmy też zobligowane czasem. Próbowałam jednak dopytywać obu kandydatów, bo odpowiadali wymijająco. Ponieważ na jedną część debaty przeznaczone było tylko jedno pytanie, starałam się je rozbudowywać. Szkoda, że wyszło tak nudno. Mamy już pewne doświadczenie w organizowaniu debat prezydenckich i nie musimy się odwoływać do zachodnich standardów.
To w końcu już nasze piąte wybory prezydenckie. Pamiętam, gdy w Radiu Zet robiłam debatę między Lechem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Dopuściliśmy wtedy do interakcji między nimi i wyszło fantastycznie! Za to w niedzielę mieliśmy jedynie popłuczyny debaty. Myślę, że sztaby bały się możliwej wpadki swoich kandydatów, dlatego wybrały taką formułę debaty, która byłaby dla obu panów najbardziej bezpieczna.
Monika Olejnik
Dziennikarka i publicystka, Radia Zet i TVN, współgospodyni pierwszej debaty prezydenckiej