Bogusław Sonik

i

Autor: materiały prasowe

Bogusław Sonik: Nominacje zależą od tego, kto dłużej leży na wycieraczce szefa

2013-08-17 10:11

Grzegorz Schetyna to nie jest aniołek do noszenia na rękach - mówi europoseł Platformy Obywatelskiej, Bogusław Sonik.

"Super Express": - W wyborach na szefa PO głosował pan na Tuska czy na Gowina?

Bogusław Sonik: - Nie zdradzę, gdyż po to są tajne wybory, by tej tajności dochować.

- Nie wszyscy dochowują. Niektórzy odważnie deklarują, że na Tuska.

- (śmiech) Jeżeli lubią taki ekshibicjonizm wyborczy, to nie ma sprawy.

- Nie ma pan wrażenia, że premier Tusk najpierw wezwał do walki o fotel szefa PO, a później niemal wszyscy mieli Gowinowi za złe, że potraktował to na serio?

- Jarek Gowin zachował się trochę jak zbuntowany gubernator dalekiej, rzymskiej prowincji, który rzucił wyzwanie cezarowi. Proszę pamiętać, że decyzję o wyborach w Platformie podjęto w sytuacji, w której zaczęły spadać sondaże. Donald Tusk chciał zrobić takie "nowe otwarcie" i zgasić potencjalne konflikty, które rodzą wybory w regionach, to grupowanie "wojsk" przed zjazdami. Chciał pokazać jedność.

- I Jarosław Gowin się w to nie wpisał.

- No, postanowił zrobić marsz na Rzym.

- Pan przyjaźni się z posłem Gowinem, ale krytykował go za jego list w sprawie korzeni Platformy.

- Tak, gdyż pozycję w partii należy budować przez szukanie zwolenników pozytywnego przekazu. Jarek zdecydował się na radykalną krytykę, która w wewnętrznej układance się nie sprawdza. Jestem zwolennikiem wielu nurtów w PO, ale on zaproponował utopię. Dążenie do doskonałości. To się nie sprawdza. Grzegorz Schetyna jest skuteczniejszy bez takich frontowych starć.

- A i tak powszechna jest opinia, że Schetyna jest większym zagrożeniem dla jedności PO niż Gowin.

- Nie odczuwam jakiegoś rozbicia PO... To, że sytuacja jest tak odbierana, bierze się z tego, że cała aktywność partyjna spoczywa w rękach rządu. W takiej sytuacji następuje uwiąd życia partyjnego. Wszyscy stoją z bronią u nogi i czekają na premiera, ministrów. Partie w nikłym stopniu prowadzą działalność skierowaną do obywateli.

- Myśl o rozbiciu przyszła mi też do głowy, gdy usłyszałem, że na prezydenta Krakowa chce kandydować pan, Róża Thun, Jarosław Gowin i Ireneusz Raś. Wszyscy z Platformy.

- Dorzucę jeszcze przewodniczącego Rady Miasta Bogusława Kośmidera. Też z PO i też chce.

- Więcej chętnych nie było?

- Ależ to nic zdrożnego! Im więcej osobowości, tym lepiej, Obserwowałem sposób nominowania kandydatów na mera Paryża. Zgłosiło się kilku kandydatów, po kampanii były prawybory. W dodatku otwarte. Mogli się rejestrować i głosować też zwolennicy partii, a nie tylko członkowie, po wpłaceniu 3 euro. Może powinniśmy powtórzyć to u nas?

- Pamiętam pierwsze doświadczenia Platformy z prawyborami. Te słynne autobusy zwolenników dowożone na głosowania. Zaskakujące wyniki. Tusk wpadł w popłoch i wszystko unieważnił.

- Podrzucam pomysł, ale nie będę się przy nim upierał. Mogą decydować sami członkowie. Musimy jednak sprawić, żeby partie wreszcie zaczęły prowadzić otwartą, jasną grę. Również w przypadku nominacji na różne stanowiska. Prawybory, w których kilku kandydatów musi pokazać jakąś klasę, są zawsze lepsze niż zakulisowe partyjne nominacje. Te polegają głównie na tym, że rosną szanse tego, kto dłużej leży na wycieraczce szefa.

- Pan akurat na wycieraczce u Tuska nie wyleguje się, więc woli prawybory. Premier wolał jednak te osobowości eliminować z PO, a nie dać im się wyszumieć. Inni liderzy zresztą też.

- Może i tak, ale po latach spędzonych we Francji jestem przyzwyczajony, że normalne życie partyjne jest jednak paletą różnych nurtów i indywidualności. I warto, by znajdowały odzwierciedlenie we władzach partii. We Francji w 2005 roku był gigantyczny spór wokół eurokonstytucji. Laurent Fabius, obecny szef MSZ, był przeciwnikiem eurokonstytucji. Władze jego partii były zdecydowanie za. Fabius prowadził nawet ostrą kampanię przeciwko. I dziś jest jednym z ważniejszych ministrów.

- Donald Tusk kogoś takiego nazwałby "pisiorem", zmasakrował i wyrzucił z partii.

- To nie jest tylko problem PO, a problem europejski. Zaczął dominować taki model bolszewicki. Nie zabija się przeciwników w sensie dosłownym, ale wysyła w jakiś polityczny kosmos.

- Premier chce głównie spokoju w PO. Pan proponuje kolejne prawybory w Krakowie, w których poseł Raś nie lubi posła Gowina, Gowin nie lubi Rasia. Pan nie przepada za Różą Thun, a ona za wszystkimi wymienionymi. Mam wrażenie, że Tusk spanikuje przed eksperymentem, w którym powiecie sobie otwarcie kilka słów...

- Nie przesadzajmy... Obserwuję życie polityczne w Krakowie i od lat polegało ono na wzajemnych walkach i wygryzaniu się. Od dwóch lat jest i tak spokojnie. Lepiej, jeżeli robi się to z otwartą przyłbicą, a nie z jakimś zakulisowym "pompowaniem kół".

- Wielu Czytelników może nie zrozumieć, po co panu ta walka o prezydenturę Krakowa. Jest pan europosłem. Fajna pensja, sporo wolnego, dziennikarze nieczęsto zaglądają, niezbyt się czepiają. W dodatku w przeciwieństwie do większości europosłów bywa pan chwalony za pracę. Po co to rzucać?

- Kraków jest dla mnie miastem wyjątkowym i to byłoby ogromne wyzwanie. Bycie posłem czy europosłem ma też wymiar czegoś mniej bezpośredniego w rezultatach pracy. Prezydent takiego miasta ma możliwość niemal błyskawicznego wpływu na rzeczywistość. Choć jest "żelazny" prezydent Majchrowski, którego trudno będzie pokonać.

- A Jackowi Protasiewiczowi łatwo będzie pokonać "żelaznego" Grzegorza Schetynę? Podobno Tusk chce się pozbyć Schetyny z fotela szefa dolnośląskiej PO.

- Nawet jeżeli, to Grzegorz Schetyna jest nastawiony na długi marsz. Chce gromadzić zwolenników w dłuższej perspektywie. Nawet jeżeli przegra to starcie i nie będzie szefem regionu, to i tak pozostanie postacią, która będzie zmierzać po władzę w Platformie.

- Kiedyś na naszych łamach wyraził pan nadzieję, że Tusk jednak jakoś porozumie się ze Schetyną. Teraz na niego poluje.

- No tak... Trwa taka zimna wojna. I nie sądzę, żeby było tu jakieś pole do porozumienia. Najwyżej wymuszone jakimś układem sił czy decyzją Tuska. Niestety.

- Pamięta pan taki cytat, co prawda o innym polityku, że: "lepiej go mieć w namiocie, bo poza namiotem nie tylko poobcina linki, a jeszcze nasika na brezent"...

- Pamiętam...

- Tusk nie robi błędu, nie wciągając Schetyny do namiotu, np. na pozycję ministra? Ma w rządzie ludzi, którzy są gorsi od niego.

- Być może. Skoro uznał jednak, że jest zimna wojna, to nie ma interesu we wspieraniu Schetyny, dając mu do ręki instrumenty wzmocnienia swojej pozycji. Kiedy patrzę na polityczne zachowania Schetyny, widzę jednak ogromną powściągliwość w formułowaniu sądów, które mogłyby być wykorzystane jako działania na szkodę Platformy. Sądzę, że będzie trwał w tym długim marszu. Poza tym... Pamięta pan to określenie "schetynówki"?

- Pamiętam.

- Długo przed odwołaniem Schetyny było takie wewnętrzne spotkanie w PO. Występowali posłowie, którzy mówili o sukcesie "dróg schetynówek". No... Już wtedy zaświeciła mi się lampka, że to długo tolerowane przez przewodniczącego Tuska nie będzie. Premier nie chce mieć dwóch lisów w kurniku. Tym bardziej że w wewnętrznej walce Schetyna potrafi być skuteczny, ale też potrafi być brutalny. To nie jest aniołek do noszenia na rękach.

- Zaskoczył pana pęd do wyrzucania "pisiorów"?

- Niespecjalnie.

- Mnie zaskoczył. Ta grupka działaczy PO wyglądała tak, jakby tkwiła mentalnie w 2007 roku, w apogeum wojny PO-PiS. Może nawet wierzy wciąż w podatek liniowy...

- Obraz polityczny Polski budowano na nienawiści plemiennej. Im niżej, tym większe było przekonanie, że to jest naprawdę ważna niechęć. To ciekawe, bo te podziały bywają tak silne, jak nie były nawet w czasach opozycji PRL. Im niżej, tym większe przekonanie, że za naplucie na "pisiora" uzyska się aplauz w centrali.

- Objazd premiera Tuska po kraju miał poprawić wizerunek PO. Nie udało się. Mamy po nim obraz partii paranoicznie szukającej "kreta", który nagrał wypowiedź premiera.

- Cóż, to rezultat tego, że żyjemy w medialnym świecie. Przecież to było niezbyt znaczące wydarzenie, a stało się głównym newsem.

- Wielu dziennikarzy rzuciło się do obrony premiera, krzycząc, że to skandal, że ktoś go nagrał. Ja zwróciłem uwagę, że Donald Tusk przez lata podkreślał wagę kompetencji, a tu obiecał wyrzucenie człowieka, którego nawet nie kojarzył. Za to, że ktoś uznał go za "pisiora".

- Wie pan... Premier został złapany w sytuacji, w której zachował się "z włosem, a nie pod włos"... Każdy z nas mierzy się co jakiś czas z takim czymś na spotkaniu z tłumem. Trochę takie zachowanie Piłata, który zapytał "kogo uwolnić" - i słysząc od tłumu "Barabasza", poszedł z prądem i umył ręce.

- Patrząc na efekty podróży premiera po kraju ma pan wrażenie, że podniesie Platformę w sondażach?

- Gdy patrzę dziś na politykę w Europie, to bez odbicia gospodarczego będzie to bardzo trudne. Zwycięstwa PO w sześciu wyborach pod rząd nie były jednak przypadkowe. Wynikały z namysłu wyborców.

- Teraz z ich namysłu wynika sondażowa strata kilkunastu procent do PiS. Może wyborcy zauważyli, że PO obrosła w tłuszcz? Zadowolone z siebie paniska u władzy...

- Na pewno potrzebna jest mobilizacja. Platforma rządzi w wielu miastach, samorządach. I powinna wyjść z tej ospałości i składania wszystkiego na barki premiera. Wszyscy czekają, aż wsiądzie do tuskobusu i znowu ich uratuje. Tak nie może być. Powinni się ruszyć i utożsamić sukcesy z samorządów z działaniami PO, a nie tylko z graniem na własne nazwisko, na siebie.

- To nie tylko problem samorządów. Pamięta pan, kiedy NIK zarzuciła minister sportu Musze bezprawne wyrzucenie 5 milionów zł na koncert Madonny, to premier Tusk wzruszył ramionami.

- Na pewno bywamy postrzegani jako oderwani od realiów "oni" i to jest dla Platformy zabójcze. Problem w tym, że dziś nie ma w Polsce jakiegoś modelu funkcjonowania partii oprócz tego, że jak wygrywamy, to mamy zawłaszczyć jak najwięcej. Żadnej partii. Niestety.

Nasi Partnerzy polecają