I o ile na przykład Sławomir Nowak krytykujący polityka PiS za niewpisanie do oświadczenia majątkowego zegarka, czy bohaterowie afery taśmowej oburzający się na wulgaryzmy w polityce wypadliby groteskowo, tak ludzie mediów powinni niewygodną prawdę walić między oczy. Także, a może przede wszystkim tym, których lubią. Ale sprawa jest istotna także z innego względu. Argument, że „za tamtych, to było gorzej” jest niebezpieczny i groźny dla życia publicznego. Bo zwolennicy PO za rządów tej partii zawsze mogli mówić, że przecież za postkomunistów z SLD była afera Rywina. A sympatycy SLD mogli swych idoli wybielać wskazując na rządy AWS, lub jeszcze wcześniejsze patologie początków transformacji. A znów w czasie pierwszych rządów Solidarności wszelkie afery tłumaczone były tym, że może nie jest idealnie, ale przecież nie ma już komuny. A za późnej komuny było lepiej, niż w czasie Stalina i zaprowadzania tu Polski Ludowej.
A i w czasie Bieruta, w najgorszym okresie stalinowskiego terroru byli tacy, którzy w rozmowach z rodziną i przyjaciółmi, bo wolnych mediów nie było, tłumaczyli własną współpracę z komunistami tym, że może jest dyktatura, morduje się więźniów politycznych, ale przecież nie ma już niemieckiej okupacji, łapanek, przymusowych robót w Niemczech, godziny policyjnej i komór gazowych. Zawsze można powiedzieć, że jest lepiej, niż było. Ale jako publicyści i dziennikarze odnosić się musimy do pewnego ideału. Ideału, który nigdy nie zaistnieje, ale do którego należy dążyć. I choć wybieramy z tego co jest, czasem głosując z zatkanym nosem wskazujemy na mniejsze zło, musimy pisać i mówić prawdę. I krytycznie oceniać polityków, patrzeć im na ręce, nagłaśniać nieprawidłowości. Także wtedy, a może przede wszystkim wtedy, gdy nieprawidłowości dotyczą ludzi nam ideowo bliskich. Z tego obowiązku nikt nas nie zwolnił. I zwalniać nigdy nie powinien.