Otóż wpływowe acz lekko zdegenerowane towarzystwo już prawie wybroniło senatora Piesiewicza z bardzo kryzysowej sytuacji. Już prawie udało się zamieść całą narkotykowo-szantażową sprawę pod dywan. Immunitet zapewniający bezkarność dzięki kolegom senatorom nie został uchylony. A w sprawę medialno-wizerunkowej obrony senatora wciągającego leki nosem udało się zaangażować najdroższe polskie pióra i autorytety. Różne dziwne nazwiska i profesje wyraziły oburzenie z powodu opublikowania przez "Super Express" filmu instruktażowego o zażywaniu nozdrzami. Już wydawało się, że Krzysztof Piesiewicz uratowany. A tu zdarza się prokurator Gacek i cały misterny plan diabli biorą.
Bezczelny prokurator, zupełnie jakby chciał być niezależny od polityków, mówi w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" prawdę. Piesiewicz nie zgodził się dać włosa do analizy, choć na tej podstawie mógłby się oczyścić z zarzutu zażywania kokainy (lub totalnie pogrążyć). Nie podano mu żadnej tabletki gwałtu. Wiedział co się z nim dzieje i czynnie brał udział w zdarzeniach na filmach. Co więcej, jedna z dwóch rzekomych szantażystek nie brała udziału w żadnym szantażu i nawet o nim nie wiedziała. I pech chce, że to ona zeznała, iż senator poczęstował ją kokainą. Wciągnęła ją i zadziałała. Tylko że senatorowie nie byli zainteresowani prawdą. Byli zainteresowani obroną kolegi.
Oj, rzucą się teraz różne jednostki na bezczelnego prokuratora Józefa Gacka. Dlaczego tak mało bezczelnych ludzi wokół nas?