Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: Bez wiz już na Boże Narodzenie?

2011-05-30 4:00

Grzegorz Kostrzewa-Zorbas podsumowuje zakończoną w sobotę wizytę prezydenta USA Baracka Obamy w Polsce

"Super Express": - Jakie są pana wrażenia po wizycie Baracka Obamy w Polsce?

Grzegorz Kostrzewa-Zorbas: - Poniżej oczekiwań, ale na szczęście nie była to wizyta bezwartościowa. A to dzięki działaniom podjętym przez Obamę, aby doprowadzić do zniesienia wiz. To od lat jedno z największych oczekiwań polskiego społeczeństwa wobec USA. Obama w odróżnieniu od polskiego rządu zrozumiał wielką wagę sprawy i oficjalnie poparł inicjatywę ustawodawczą w Kongresie. Ma ona tak zmienić zasady zaliczania krajów do programu ruchu bezwizowego, by Polska mogła się "załapać". Po wsparciu tej inicjatywy przez Obamę trudno wyobrazić sobie, by Kongres odmówił jej uchwalenia.

- Kiedy może ona wejść w życie?

- Spodziewam się, że projekt będzie uchwalony za dwa, trzy miesiące, a urzędnicy mogą potrzebować kolejnych kilku miesięcy na robotę papierkową. Jeśli ktoś będzie się wybierał do USA na najbliższe Boże Narodzenie, to już pewnie bez wizy.

- A w których punktach wizyta nie spełniła pana oczekiwań?

- Przede wszystkim coraz bardziej zapadają w zapomnienie rakiety "Patriot", które miały docelowo przejść na własność państwa polskiego. Wtedy status Polski zrównałby się ze statusem tych państw, które "Patrioty" posiadają - Niemcami, Japonią czy Koreą Płd. To one są w gronie największych sojuszników USA. I mają dzięki rakietom gwarancję bezpieczeństwa.

- Rotacyjna obecność samolotów F-16 i Hercules nie zwiększy naszego bezpieczeństwa?

- One mogą jedynie pomóc w szkoleniu, ale jako takie pewnie nie będą uzbrojone. Zatem wartość bojowa tych krótkich "staży" jest dość niska. To w istocie nagroda pocieszenia zamiast "Patriotów".

- Czy dzięki tej wizycie i szczytowi przywódców państw regionu w Warszawie znaczenie Polski wzrosło na arenie międzynarodowej?

- Nie sądzę. Szczyt nie był polską inicjatywą, zresztą odbywają się one na zmianę w różnych krajach. Obama nie czekał też specjalnie na to, aż szczyt odbędzie się w Warszawie, żeby właśnie wtedy do nas zawitać. Układ sił na politycznej scenie USA po prostu wymaga od każdego prezydenta, by przynajmniej raz w kadencji pojawił się w Polsce. A Obama przybył do nas dopiero w trzecim roku od objęcia rządów.

- Jak pan ocenia sam szczyt?

- To zmarnowana okazja. Nie było ani ustnej, ani pisemnej wypowiedzi dla mediów ze strony Obamy czy kogokolwiek w imieniu całego grona przywódców. Ba! Nie stworzono nawet pozorów sukcesu. A przecież są pewne standardy - choćby puste - takich spotkań. Jak np. zbiorowe zdjęcie rodzinne, w centrum z gospodarzem Komorowskim i gościem specjalnym Obamą, z kilkunastoma prezydentami w tle. A to wszystko np. w sali w Zamku Królewskim, gdzie uchwalono Konstytucję 3 maja - pierwszą w Europie, a drugą na świecie po amerykańskiej. I mamy gotowy produkt marketingowy, który idzie w świat!

- Może ta wizyta okaże się jednak korzystnym gruntem pod przyszłe relacje polsko-amerykańskie?

- Przygotowywanie gruntu powinno się odbywać przed wizytą, a nie po niej. Żeby stała się punktem odniesienia na przyszłość, powinna być tak zorganizowana, aby powiało z niej nowością, np. poprzez otwarcie na społeczeństwo. Wizyty w Irlandii i w Anglii miały właśnie taki cel. Prezydent USA poprzez fizyczny kontakt ze zwykłymi ludźmi wywołał wrażenie przełomu. A w Polsce zastała go pusta stolica, z przegnanymi mieszkańcami. To kpiny z polskiego społeczeństwa. Ale przynajmniej agenci Secret Service mieli mniej roboty.

Grzegorz Kostrzewa-Zorbas

Amerykanista, uczelnia Vistula w Warszawie