"Super Express": - Gdyby Paweł Graś był ministrem francuskiego rządu, byłby w tarapatach?
Bernard Margueritte: - We Francji politykom z reguły nie udaje się zatuszować afer, które wokół nich wybuchają. Nie udało się to choćby ministrowi pracy i bliskiemu człowiekowi Nicolasa Sarkozy'ego Éricowi Woerthowi, któremu zarzucono korupcyjne powiązania z miliarderką Liliane Bettencourt.
- Długo czekał, aż się dobiorą mu do skóry?
- Trochę to trwało, zanim trafił przed sąd, bo nie można powiedzieć, żeby władza we Francji nie próbowała kontrolować wymiaru sprawiedliwości. Całe szczęście, jego niezawisłość jest na tyle silna, że to się nie udało.
- Nad Sekwaną podejrzewani przez media politycy dalej pełnią swoje funkcje?
- Reguła jest taka, że jeżeli pod jego adresem padają jakieś zarzuty, to zwyczajnie podaje się do dymisji i dopiero potem stara się udowodnić, że jest niewinny.
- Politycy nie próbują bronić swoich kolegów?
- Tak, ale jest to nieskuteczne. Jest jednak we Francji jakaś granica przyzwoitości, która w Polsce, moim zdaniem, została już dawno temu przekroczona. Niestety z tego, co obserwuję, nadal brakuje u was państwa prawa. Niepokojące jest to, że również media nie zawsze stają na wysokości zadania. Na szczęście sprawa rzecznika polskiego rządu pokazuje, że jest jeszcze "Super Express". Jesteście jednak wyjątkiem.
- We Francji jest z tym wszystkim lepiej?
- Wydaje mi się, że jest nieco lepiej. Jednak wymiar sprawiedliwości i media reagują na nadużycia władzy. W Polsce częściej widzę próby zatuszowania skandali niż ich wyjaśnienia. We Francji takie próby są od razu demaskowane i tylko pogarszają sprawę osoby, której dotyczą zarzuty.
Bernard Margueritte
Francuski dziennikarz i publicysta