Benjamin H. Friedman: Nie wierzę, żeby terroryści mieli broń atomową

2011-05-06 4:00

Czy po śmierci swojego lidera terroryści islamscy mogą być jeszcze groźni - rozmawiamy z Benjaminem H. Friedmanem

"Super Express": - Kiedy prezydent Obama poinformował, że Osama bin Laden został zabity, tłumy wyległy na ulice, żeby świętować. Amerykanie rzeczywiście tak cieszą się ze śmierci lidera al Kaidy?

Benjamin H. Friedman: - Zdecydowanie. Każdy, kto ma jakieś poczucie sprawiedliwości, powinien odczuwać satysfakcję, że osoba, która ma krew tylu ludzi na rękach, nie żyje. Osobiście uważam, że lepszą reakcją byłoby ciche zadowolenie, gdyż masowe świętowanie bardziej gra na korzyść obrazu bin Ladena jako wielkiego adwersarza Stanów Zjednoczonych, kierującego potężną organizacją, niż zwykłego mordercy. Jednak żyjemy w wolnym kraju i każdy może świętować jak chce.

- USA włożyły wiele wysiłku i środków, żeby dopaść bin Ladena. Było warto? W końcu wielu specjalistów uważa, że od dawna nie odgrywał już tak znaczącej roli.

- Czy było warto, czy nie, zależy od tego, jak zbilansujemy koszty. Uważam, że to, co zrobiliśmy w Afganistanie przez te wszystkie lata, nie było ani usprawiedliwione, ani bezpośrednio związane z samym bin Ladenem. Natomiast koszty samej operacji jego ścigania i informacji wywiadowczej, które były do tego potrzebne, były warte zachodu. Nie z powodu znaczenia terrorysty, które w ostatnich latach było ograniczone, czy ze względu na nasze bezpieczeństwo, ale ze względu na sprawiedliwość, która jest wiele warta.

Przeczytaj koniecznie: Al Kaida odpali bombę atomową? Komentarze po ZABICIU Osamy bin Ladena

- Nie lepiej było go pojmać i postawić przed sądem niż zabić na miejscu?

- Lepiej było go zatrzymać. Symboliczną rangę bin Ladena na pewno pomniejszyłoby ubranie go w pomarańczowy kombinezon podsądnego, naświetlenie jego zbrodni i skazanie zgodnie z prawem jako kryminalistę. Rozumiem jednak, że administracja Obamy zdecydowała się na jego likwidację, gdyż pojmanie go żywcem i zdecydowanie o jego statusie prawnym byłoby trudne i kontrowersyjne.

- Specjaliści twierdzą, że większym sukcesem w walce z al Kaidą byłoby schwytanie nie bin Ladena, ale Anwara Al-Awakiego, który kieruje siatką organizacji z Jemenu.

- Nie sądzę, żeby pojmanie lub zabicie jednego człowieka miało cokolwiek zmienić. Schwytanie Al-Awakiego zapewne zwiększyłoby bezpieczeństwo Ameryki. Trudno jednak przesądzać, jak ważną jest postacią w akcjach al Kaidy.

- Al Kaida jest nadal realnym zagrożeniem dla Ameryki i jej sojuszników?

- Możliwości al Kaidy zawsze były przeceniane przez opinię publiczną. Nigdy nie była supersprawną organizacją, jak to sobie wyobrażaliśmy. Była luźną zbieraniną nomadów, mającą więcej wspólnego z kłopotliwymi ruchami anarchistycznymi z przełomu XIX i XX wieku niż ze sprawnymi organizacjami terrorystycznymi w rodzaju Hezbollahu. Dziś nie jest w stanie powielić tak skomplikowanego spisku, jakim był 11 września, nie mówiąc już o apokaliptycznych koszmarach, w które kazano nam wierzyć. To też zasługa antyterrorystycznych działań w wielu krajach.

- Jednak według przecieków z WikiLeaks al Kaida jest w posiadaniu bomby atomowej, którą zdetonuje po śmierci bin Ladena. Należy dać temu wiarę?

- Nie wierzę, żeby terroryści posiadali broń atomową w Europie czy gdziekolwiek indziej. Jeśliby ją mieli, dawno by jej użyli. Dla mnie to tylko propaganda al Kaidy obliczona na wywołanie strachu.

- Jak ważna jest śmierć bin Ladena dla prezydenta Obamy?

- To największe osiągnięcie jego prezydentury. Na pewno będzie chciał to zdyskontować politycznie i z pewnością przełoży się to na wzrost poparcia dla niego.

- Ten wzrost zapewni mu drugą kadencję?

- Obecny wzrost nie potrwa długo. Do wyborów zostało przecież jeszcze trochę czasu. Ale zabicie bin Ladena na pewno pomoże Obamie w walce z konkurentami w obozie Republikanów. A druga kadencja? Jeśli okaże się sprawnym graczem na wielu frontach.

Benjamin H. Friedman

Specjalista ds. antyterroryzmu w Cato Institute