"Super Express": - Wyobraźmy sobie, że prezydentem został Jarosław Kaczyński...
Beata Szydło: - To bardzo miłe wyobrażenie. Nie byłoby w nim niezgody pod Pałacem Prezydenckim. Decyzja w sprawie krzyża zostałaby podjęta szybko i zdecydowanie. Ale przede wszystkim - byłaby skonsultowana z ludźmi gromadzącymi się na Krakowskim Przedmieściu.
- Stałby już tam pomnik?
- Tego nie wiem. Ale nie byłoby tej żałosnej dyskusji: czy trzeba upamiętniać, czy nie. Prezydent Jarosław Kaczyński w tej kwestii doprowadziłby do zgody narodowej.
- Trudno jest mi wyobrazić sobie tę zgodę, bo głos ludu spierał się nie tylko o to "czy", ale też "jak" - jak upamiętniać.
- Wydaje mi się, że odnośnie formy upamiętnienia wszyscy się zgadzają: to musi być wyrazisty symbol. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której w jakimś państwie dochodzi do takiej tragedii i władze nie starają się jej należycie upamiętnić. Tymczasem tak jest u nas. Niepotrzebne było wywołanie dyskusji o wydarzeniach pod Pałacem Prezydenckim, ale jeszcze gorsza okazała się nieumiejętność rozwiązania tego problemu. A może po prostu niechęć? Albo działanie celowe? Czyli skierowanie uwagi i emocji społecznych na krzyż, aby ukryć tak trudne tematy, jak stan finansów publicznych czy problem gazu. Rządowi przez kilka tygodni udawało się uczynić te sprawy niebyłymi.
- W wywiadzie dla "Newsweeka" Jarosław Kaczyński uznał pochówek na Wawelu za uroczystość niezaspokajającą godnego upamiętnienia ofiar tragedii, gdyż była to tylko inicjatywa kościelna. Czy prezes nie dostrzega tego, że Wawel mieści w sobie nie tylko wymiar religijny, ale jest to również symbol polskiej państwowości i wielkości polskiego narodu? Poza tym kościelnej celebrze towarzyszyły honory państwowe i międzynarodowe. Wawel to serce Polski.
- Chodzi nie tylko o upamiętnienie ofiar tragedii, ale też atmosfery społecznej, która zrodziła się po tym wydarzeniu. Wyrazem tego byłby właśnie pomnik.
- Prezydent Jarosław Kaczyński a śledztwo w sprawie katastrofy?
- Inne są prerogatywy prezydenta, a inne szefa rządu. Ale przy silnej osobowości głowy państwa - a to gwarantowałby prezydent Jarosław Kaczyński - strona polska miałaby większy wpływ na śledztwo, wrak samolotu byłby zabezpieczony, a może byłby już w Polsce.
- Lech Kaczyński też chciał być stanowczy wobec Rosjan. Skończyło się na tym, że ignorowali jego i Polskę.
- Czy lepszy jest ten brak determinacji, który wykazuje dziś rząd?
- Refleksje wyłożone w liście "Sojusznicy i wartości" - przetłumaczonym na angielski i wysłanym do ambasadorów akredytowanych w Polsce - mają być surogatem niespełnionej prezydentury? Czy prezes aby nie wchodzi w nim w kompetencje rządu?
- Odbieram ten list jako stanowisko szefa największej partii opozycyjnej w sprawie polityki zagranicznej. Nic ponadto.
- W liście czytamy: "Piszę o tym niedługo po przeprowadzeniu wspólnych manewrów wojskowych Rosji i Białorusi pod kryptonimem "Zapad", gdzie "wrogiem" był mój kraj". Te manewry odbyły się rok temu - za prezydentury Lecha Kaczyńskiego - a teraz Polska przygotowuje się do manewrów, w których wrogami będą Monda i Bari, czyli Moskwa i Białoruś. Normalna rzecz. Po co prezes robi z igły widły?
- Na pewno prezes przemyślał to, co napisał. Nie miałam okazji dyskutować z nim na temat treści tego listu.
- Prezes chyba w ogóle nie lubi informować współpracowników o swoich poczynaniach...
- I kto tu robi z igły widły, panie redaktorze? Nie ma takiej potrzeby, żeby prezes konsultował każde swoje przemówienie czy list.
- Gdyby poinformował panią o intencjach, które nim kierowały, odpowiedziałaby pani na moje pytanie wprost.
- Ja nie mam kłopotów z odpowiadaniem na pana pytania.
- Idźmy dalej. Jak się pani podoba to, że prezes w mediach opisuje ludzi PiS - np. że Ziobro wykonuje jego polecenia, a Kluzik-Rostkowska i Poncyljusz są ładni? A jeżeli właśnie teraz prezes publicznie przykleja pani jakąś łatkę?
- Mnie to nie razi. A pan znowu przesadza.
- A czy nie było pani szkoda skrytykowanej Joanny Kluzik-Rostkowskiej i Elżbiety Jakubiak dowiadującej się o swoim zawieszeniu z telewizji?
- Nigdy nie wchodzę w stosunki pomiędzy poszczególnymi członkami partii.
- Czy mieści się w standardach demokracji to, że szef największej partii opozycyjnej nie poda, jak deklaruje, ręki ani premierowi, ani prezydentowi? Tłumaczy, że jest szeregowym posłem, więc nie musi, ale przecież był i chce być "tylko" premierem. Poza tym... co to w ogóle za obyczaj?
- PiS wielokrotnie proponował współpracę partii rządzącej. Jeden przykład, żeby nie być gołosłowną: śp. Aleksandra Natalli-Świat proponowała ministrowi Rostowskiemu i premierowi Tuskowi, żeby zacząć rozmawiać o gospodarce ponad podziałami partyjnymi, bo idą ciężkie czasy, są niepomyślne rokowania. Wyśmiano ją wtedy. Dzisiaj minister Rostowski przychodzi i biadoli, że jest dziura budżetowa.
- Było, minęło. Skoro obudzili się teraz - trzeba z nimi współpracować od teraz.
- Pod pojęciem współpracy PO rozumie zrzucenie na kogoś odpowiedzialności. Do merytorycznej współpracy nie jest zdolna, gdyż jest zbyt nadęta. PiS ma swój program i chcemy nim zainteresować opinię publiczną.
- Co złego jest w Platformie?
- Przede wszystkim to, że jest partią rządzącą, a nie ma pomysłu na rządzenie. Z tego powodu doprowadziła gospodarkę i finanse publiczne do bardzo złej sytuacji. PO nie zrealizowała żadnego założenia z tych, o których mówiła w kampanii wyborczej. Cud gospodarczy okazał się bańką mydlaną. Platforma nie potrafiła wykorzystać środków unijnych, nie przeprowadziła żadnych reform. W styczniu 2009 r. w życie weszła ustawa o finansach publicznych. Zapowiedziano ją jako szumną reformę. Ale już wtedy było wiadomo, że to nie jest nic nowego - że to zwykłe udawanie. Efekty przyszły dziś. PO nic nie zrobiła dla rozwoju przedsiębiorczości, zrobiła za to zamieszanie w systemie oświaty. Co złego jest w Platformie? Jak widać, aż nadto jest tego złego.
- To co teraz robiłby PiS, gdyby był u steru władzy?
- Realizowalibyśmy program przyjęty w zeszłym roku na kongresie w Krakowie i zaktualizowany w tym roku na kongresie w Poznaniu. Jest on twórczym zaprzeczeniem koncepcji PO. To zbiór mechanizmów umożliwiających działanie, a nie trwanie w stagnacji.
- Kto wiódłby prym we wcielaniu tego programu: ziobryści, muzealnicy, liberałowie, talibowie, pragmatycy?
- Program realizowałby PiS, premierem byłby Jarosław Kaczyński. Owszem, w PiS istnieją różne nurty - jak w każdej partii - ale te, które pan wymienił, są wymyślone przez media. Poza tym, ile ich jest? Gdyby istniało tyle frakcji, to w każdej z nich byłoby tylko po kilka osób. O mnie się mówi: ziobrystka. Zaprzeczam. Nazywam się Beata Szydło, mam swój pomysł na bycie w Prawie i Sprawiedliwości.
- Dlaczego waszym kandydatem na prezydenta Warszawy jest bezpartyjny Czesław Bielecki?
- Bo to dobry kandydat, który ma szansę wygrać z Hanną Gronkiewicz-Waltz. A Warszawa potrzebuje zmiany.
- Mógłby z nią wygrać też Paweł Poncyljusz. Prezes boi się, że wyrósłby mu w partii groźny konkurent?
- Jest trochę różnicy między Pawłem Poncyljuszem a Jarosławem Kaczyńskim. To jednak nie ten kaliber. Nawet prezydentura w Warszawie nie sprawiłaby, żeby Paweł potrafił dorosnąć do prezesa.
- Prezentuje inny styl. Ten styl podoba się wielu.
- Na samym stylu nie buduje się pozycji politycznej.
- "Zrozumcie, że w tym, co robi Kaczyński, jest nie tylko szaleństwo, jak oceniają to komentatorzy. W tym szaleństwie jest metoda. On idzie bardzo mocno w prawą stronę. Ale potem znów sięgnie po swoich liberałów. To jest wykalkulowana gra. Nie patrzę na to z pobłażaniem. Przeciwnie. Musimy mieć się na baczności". Tak powiedział w wywiadzie dla "Super Expressu" Grzegorz Schetyna.
- To są kompletne bzdury wymyślone na potrzeby gry politycznej. Grzegorz Schetyna powinien zająć się swoją partią, bo przeprowadzona przez niego błędna analiza paradoksalnie kończy się trafną konkluzją: niech Platforma ma się na baczności.
- Czy dwie silne osobowości - Kaczyńskiego i Tuska - i silne animozje między nimi nie są przeszkodą, aby środowiska wywodzące się z solidarnościowego korzenia w imię zgody narodowej (i w marzeniu o autostradach, szybkiej kolei, sprawnej służbie zdrowia, mieszkaniach dla wszystkich, godnych zarobkach) stały się jednym organizmem politycznym?
- PO-PiS to mit wymyślony przez intelektualistów. Gdy Platforma nie chciała wziąć współodpowiedzialności za rządzenie, ten mit prysł. Jest więc to model idealny, nigdy niesprawdzony w praktyce. Zamiast tego powstały dwie wizje Polski. One do siebie nie przystają. Platforma inaczej od nas widzi rolę Polski w Europie i rolę samego państwa, które - według PiS - powinno stać na straży szeroko rozumianego bezpieczeństwa wszystkich swoich obywateli.
Beata Szydło
Wiceprezes Prawa i Sprawiedliwości