Decyzję o wyborach wyłącznie korespondencyjnych władze Bawarii podjęły 16 marca, czyli czasu na zorganizowanie plebiscytu na nowych zasadach było bardzo mało.
– Ustalono, że listy z wszystkimi dokumentami do głosowania powinny dotrzeć do 1,1 mln uprawnionych do wieczora 26 marca, na trzy dni przed terminem wyborów, który został wyznaczony na 29 marca – informuje dziennik „Sueddeutche Zeitung”, cytowany przez PAP.
Jeśli ktoś nie dostał listu, mógł zadzwonił na specjalny numer telefonu i wyjaśnić sprawę.
W liście do wyborców było kilka dokumentów: zaświadczenie uprawniające do głosowania, karta do głosowania z nazwiskami kandydatów, koperta do której trzeba było włożyć wypełnioną kartę do głosowania i czerwona koperta, którą po podpisaniu (i dołączeniu pozostałych dokumentów) należało wysłać do urzędu wyborczego.
Niemiecka Poczta zapewniła, że dostarczy wszystkie głosy do urzędu wyborczego, jeśli dostanie je najpóźniej w przeddzień wyborów. Jeśli ktoś nie mógł lub nie chciał wysyłać koperty za pośrednictwem poczty, mógł w dniu wyborów złożyć ją w specjalnych skrzynkach oraz w urnach wyborczych pilnowanych przez strażników.
Co ciekawe, nie trzeba było samemu fatygować się do skrzynki. O wrzucenie koperty można było poprosić członka rodziny lub sąsiada.
W drugiej turze wyborów na terenie samego Monachium zagłosowało 51 proc. uprawnionych – o 2 proc. więcej niż w pierwszej turze. Aż 99,7 proc. głosów uznano za ważne.
Czy tak samo sprawnie będą przebiegały wybory prezydenckie w Polsce 10 maja? Trudno powiedzieć. Warto jednak pamiętać, że Niemcy mogą głosować korespondencyjnie już od prawie 70 lat.