Bartosz Węglarczyk: Dobrze, że Polska stała się nudna dla Obamy

2010-12-10 3:43

Wizytę prezydenta Bronisława Komorowskiego w USA komentuje Bartosz Węglarczyk, dziennikarz

"Super Express": - Jaki był cel wizyty Bronisława Komorowskiego w USA?

Bartosz Węglarczyk: - Dokładnie taki sam, z jakim prezydent Miedwiediew przyjechał do Polski. I tu, i tam chodziło o to, aby prezydenci lepiej się poznali. Od czasów Kwaśniewskiego i Busha utrwalił się taki zwyczaj, że przedstawiciele Polski i USA spotykają się ze sobą na najwyższym szczeblu przynajmniej dwa razy w roku. Ta praktyka została zaburzona za rządów Obamy, zwłaszcza od czasu katastrofy smoleńskiej, która uniemożliwiła ich spotkanie zaplanowane na wiosnę bieżącego roku.

Przeczytaj koniecznie: WikiLeaks: Polska była marionetką w rękach USA podczas negocjacji z Rosją i Iranem? Tajemnice Polski ujawnione!

- Czy poza czysto kurtuazyjnym charakterem tej wizyty możemy mówić o konkretnych rezultatach? Szczególnie że sprawy Europy - zwłaszcza Europy Środkowej - gwałtownie spadły na liście priorytetów USA za prezydentury Obamy.

- To prawda, Obamę w odróżnieniu od jego poprzednika interesuje bardziej polityka globalna, nie europocentryczna. Ale powinniśmy się raczej cieszyć z tej degradacji.

- Nie rozumiem...

- Nasz region stał się po prostu nudny, czyli przewidywalny. Jeździmy do Waszyngtonu, rozmawiamy z Obamą i wiemy, o co mu chodzi, a on wie, o co chodzi nam. Jesteśmy cenni dla Amerykanów w dużej mierze ze względu na ich relacje z Rosją. Oni zawsze słuchali tego, co mówimy o Rosji, bo wiedzą, że ją znamy i rozumiemy jak mało kto. Zdarzało się nawet, że w jakimś stopniu koordynowali z nami swoją politykę wobec tego kraju. Być może teraz znowu będą.

- Czyli wizyta Komorowskiego to sukces?

- Najważniejsze jest to, że zachowane zostało bardzo ważne miejsce Polski w polityce USA. Jako jeden z głównych sojuszników USA, taki paraambasador tego kraju, przedstawiamy w Unii interesy amerykańskie.

- Przecieki WikiLeaks zdają się przeczyć temu, co pan mówi. Ujawniły one, że Polska nie odgrywa ważniejszej roli w polityce USA niż np. kraje bałtyckie.

- Tak, ale to Amerykanie mają z tym problem, nie my. Nasi dyplomaci wiedzą, co amerykańscy pisali w tych depeszach i w którym momencie zataili niektóre fakty. Tymczasem Amerykanie nie znają treści naszych depesz. W Gabinecie Owalnym Komorowski zapewne nie pytał o to Obamy, ale na średnim szczeblu rozmów między ekspertami na pewno takie pytania się pojawią. Np. o rakiety Patriot, które według wycieków wcale nie miały służyć obronności Polski.

- Czy ofensywa dyplomatyczna prezydenta Komorowskiego może wzmocnić jego pozycję na krajowej scenie politycznej?

- Nie sądzę. On nie ma takich ambicji. Jego prezydentura rozkręcała się bardzo powoli. Wystarczy przypomnieć problemy z powołaniem ekspertów i to, że jeszcze dziś nie ma rzecznika prasowego. Ale teraz ruszyła pełną parą. Nie przypominam sobie polskiego polityka, który w tak krótkim czasie, w ciągu 48 godzin, spotkałby się na dwustronnych rozmowach z dwoma najważniejszymi dla Polski przywódcami światowymi. Nie każdy może dostąpić takiego zaszczytu. Gdyby za pół roku stało się coś ważnego na świecie i prezydenta Komorowskiego w środku nocy zerwałby telefon, w którym usłyszałby: "Cześć, tu dzwoni Barack, mam do ciebie ważną sprawę...", będzie to największa korzyść ze środowej wizyty.

Bartosz Węglarczyk

Komentator, publicysta "Gazety Wyborczej"