Tymczasem premier Donald Tusk i minister finansów Jacek Rostowski rzucili wszystkie ręce na pokład, by wprowadzić do słowników nowy termin: "budżet patchworkowy". O co chodzi? Rząd szuka pieniędzy w postaci najmniejszych choćby skrawków materiału. Nawet takich, o których z góry wiadomo, że budżetu nie uratują.
Gdy masowo ustawiano fotoradary, pisaliśmy, że rządowi nie chodzi o poprawę bezpieczeństwa Polaków, lecz o zwiększenie wpływów do budżetu. Minister policzył, że fotoradary Anno Domini 2013 przełożą z kieszeni kierowców do budżetu państwa 1,5 mld zł. Ale Polacy obliczyli, że ich czas zaoszczędzony na szybszej jeździe nie jest wart pieniędzy, jakie musieliby zapłacić za mandat, i jeżdżą wolniej, by ich budżet domowy się zgadzał. Mocno ucierpiał na tym patchwork rządu i wpływy do budżetu w pierwszym kwartale 2013 r. były dużo niższe od oczekiwań. I choć nie uratowałyby budżetu, nawet jeśli przyniosłyby tyle, ile oczekiwał minister, to dobrze ilustrują chciejską strategię budżetową rządu. Rząd źle oszacował zarówno poziom wzrostu gospodarczego, poziom bezrobocia, jak i poziom inflacji. Ostatnio namierzył żywą gotówkę w OFE. W tej chwili resort finansów tylko pożycza pieniądze ZUS-owi i można się jedynie domyślać, skąd ZUS będzie miał pieniądze na oddanie.
Dziś rząd musi znowelizować budżet, bo według ekonomistów brakuje w nim około 20 mld zł. Okazuje się, że patchwork ministra Rostowskiego jest za krótki i nie przykrywa potrzeb państwa. Gdy ciągnie Opole, Suwalszczyzna marznie. Gdy ciągnie służba zdrowia, nie starcza dla mundurowych. Każdy ciągnie w swoją stronę i budżet się pruje. Bo choćby minister i premier użyli najmocniejszej nici i najgęstszego ściegu, to i tak dziur w budżecie nie da się wypełnić suknem z osławionej sukienki premierowej, kupionej za nasze. To już byłoby pomieszanie pojęć.