"Super Express": - Panie ministrze, zaprosiłem pana w najlepszym, gorącym momencie. Porozmawiamy o "pisiorach"?
Bartłomiej Sienkiewicz: - O czym pan sobie życzy.
- Zdradzę pewną tajemnicę... Przyszedł pan dziś do "Super Expressu" razem z panem Pawłem Majcherem. To znaczy, że chyba nie chce go pan wyrzucić i że jest to taka mała demonstracja...
- To jest mój współpracownik do spraw mediów. Jesteśmy u pana w redakcji w mediach, więc proszę się nie dziwić, że jest też Paweł Majcher.
- Bardzo się cieszymy, że pan Majcher przyszedł do nas...
- Poważnie, nie widzę żadnego powodu, dlaczego jego istnienie jako mojego doradcy medialnego mogłoby być podawane w wątpliwość.
- To ja panu podpowiem. Słowa pana Donalda Tuska: "Pisior, tak? Na mój nos on niedługo będzie dyrektorem gabinetu". Pytanie, które zadaje sobie pół politycznej Polski: czy Bartłomiej Sienkiewicz ma kręgosłup sienkiewiczowski? Czy wyrzuci pana Majchera, czy też zostawi go ostentacyjnie?
- (śmiech) Dobre. Tylko panie redaktorze, cytuje pan słowa z jakiegoś spotkania półprywatnego, nagrywanego z ukrycia. Z pytaniami, w których nie było właściwie żadnych zarzutów.
- Nie, no zarzut jest jeden: "pisior".
- Ale co to znaczy?
- Właśnie chciałem zapytać, bo pan Majcher nie należy do PiS.
- Nie znam takiego pojęcia. Nie należał do PiS, jego biografię znam, jego karierę medialną także.
- Czyli broni pan swojego człowieka?
- Nie widzę najmniejszego powodu, żeby na ten temat deliberować. Natomiast rozmawiamy o jakiejś historii, w której mam wrażenie więcej pytań jest nie do mnie...
- Do pana są podstawowe. Tę rozmowę nagrywał pan Henryk Koczan, działacz PO. I powiedział, że zadanie tego pytania sugerował mu pan Schetyna. Nie jest pan członkiem Platformy, ale z jej rekomendacji jest ministrem. Czy w PO odbywa się jakaś wojna na górze, w którą został pan wciągnięty?
- No i widzi pan! Wyszło na moje. To nie są pytania do mnie.
- Czyli udzieliłem odpowiedzi?
- I bardzo dziękuję za tę odpowiedź. To są pytania do Grzegorza Schetyny. Proszę mi przypomnieć, kto jest szefem dolnośląskiej Platformy Obywatelskiej?
- Grzegorz Schetyna, ale podobno mają być jakieś zmiany.
- O tym nie wiem, bo nie uczestniczę w wewnętrznym życiu partyjnym. Wiem jedno - każdy szef regionu PO, jeżeli ma jakąś sprawę do szefa MSW, może w każdej chwili się ze mną skontaktować. Umówić się na wizytę. To są normalne rzeczy. Nie zapominam ani na sekundę, że jestem członkiem rządu, który istnieje dzięki temu, że za nim stoi organizacja partyjna, Platforma Obywatelska. Nie widzę żadnego kłopotu, żeby wyjaśniać ze mną tego rodzaju sprawy. Problem w tym, że nikt ze mną tych spraw nie wyjaśniał. Nikt nie zadzwonił, nie przyszedł, nie spytał.
- Pan premier Tusk nie dzwonił jeszcze do pana w tej sprawie?
- To są wszystko pytania do Grzegorza Schetyny. On też mógł się ze mną skontaktować i poprosić o wyjaśnienie sytuacji. Nie zrobił tego. Natomiast, co wiemy z dzisiejszego materiału w "Super Expressie", on sam prosił pana Koczana o interwencję w tej sprawie. Wiemy, że ktoś to po kryjomu nagrywał. I mamy sytuację, w której nie ja powinienem się z czegoś tłumaczyć. Tylko raczej szef dolnośląskiej PO. Nie przede mną, bo ja nie jestem tu dla niego partnerem i to doskonale rozumiem. To kwestie gdzieś między Grzegorzem Schetyną, zarządem PO czy też samym premierem. I rozumiem, że tu jakieś pytania pod adresem pana Schetyny padną.
- Jarosław Gowin atakuje i mówi, że premier, używając słowa "pisior", wyraża swoją pogardę do członków PiS. Pytam o to prawnuka Henryka Sienkiewicza...
- Jarosław Gowin atakuje bez przerwy. W sprawach mniej lub bardziej istotnych, ale linia jest jedna. Mam wrażenie, że od pewnego czasu jest troszeczkę obok Platformy. I bardziej surowo traktuje PO niż PiS. To bardzo gwałtowne ujęcie się za PiS, który ktoś obraził, jest bardzo charakterystyczne dla kampanii, którą prowadzi.
- Wolno używać słowa "pisior"?
- To jest kolokwializm taki sam, jak każdy inny. Prawdę mówiąc w gazetach i na forach internetowych czytam takie nazwy Platformy, przy których to słowo wydaje mi się stosunkowo niewinne.
- Panie ministrze, to nie są pierwsze kontrowersje dotyczące pana współpracowników. Kiedyś niektóre media, chyba nawet "Super Express", atakowały pana...
- Nie chyba, tylko na pewno. I bardzo ładnie powiedziane: atakowały. Mamy tu chyba jakieś sprawy do rozliczenia.
- Właśnie. 21-letni Adam Malczak pracował dla Rady Rodziców, a później był pana ekspertem. 23-letni Paweł Polak pracował w firmie Exis Sports, a później był pana doradcą.
- Wie pan, przeszedłem się tu po korytarzu i nie widziałem zbyt wielu osób z siwymi włosami...
- U mnie to w ogóle pan włosów nie zobaczył.
- I czemu pan nie zatrudnia starszych osób, ale same młode?
- Zatrudniam również starsze.
- I ja też zatrudniam również starsze. To nie są jedyne osoby w moim gabinecie.
- Ale 21-letni ekspert?
- Chwileczkę! U mnie w gabinecie nie ma, mówiąc św. Pawłem, "ani Greka, ani Żyda, ani kobiety, ani mężczyzny, ani wolnego, ani niewolnika". Każdy, kto będzie pomocny w mojej pracy, będzie wykorzystany.
- Co z tym 21-latkiem?
- Jest pomocny w mojej pracy. Ma 3-miesięczny kontrakt. Wraca później na studia i będzie potem pomagał MSW przy ściąganiu innych młodych ludzi, obywateli polskich, studiujących na uczelniach w Anglii, na praktyki i staże do MSW. Albo administracja będzie miała dopływ świeżej krwi, ludzi młodych, ambitnych, którym coś w życiu wyszło...
- 21-latkowi wyszło, bo dostał się do elitarnej szkoły?
- Tak! Ta szkoła jest na 64. miejscu w rankingu światowym, a najlepszy polski uniwersytet jest poniżej trzeciej setki. Więc jeśli chce mi pan powiedzieć...
- Nic nie chcę powiedzieć. Ja tylko zadaję pytania.
- I ja panu odpowiadam. Moją intencją jest to, żeby w ministerstwie połączyć różne perspektywy, różne doświadczenia i różne pokolenia.
- "Dla wszystkich starczy miejsca" - Edward Stachura. Dla młodych także.
- (śmiech) W miarę. Wasz atak był nie w porządku. Jedną połową ust media narzekają, że mamy złą administrację, skostniałą, że na Zachodzie młodzi ludzie potrafią w niej robić karierę. Drugą połową ust, kiedy stawiam na młodych, atakujecie mnie za to! Czy możecie się zdecydować na jedną albo drugą stronę?
- Panie ministrze, patrzymy na ręce rządzących. I będziemy patrzeć z taką samą bezwzględną życzliwością na pańskie... Wracając do pana obietnic. Powiedział pan nie tak dawno do rasistów: idziemy po was. Kilka tygodni temu.
- Nawet kilka miesięcy temu. Dzięki za to pytanie.
- To nawet gorzej, bo jeszcze pan po nich nie przyszedł.
- Właśnie podpowiadam panu bardziej skuteczny sposób ataku, a pan nie chce z niego skorzystać. To było kilka miesięcy temu i od tej pory nie ma żadnego aresztowania. Może pan zapytać, jak to się dzieje, że taka zapowiedź ministra nie została zrealizowana. A pamięta pan historię Szymonka?
- Z Będzina. Trwało to grubo ponad rok, proces trwa, rodzice się przyznali. Czekamy na wyrok.
- Po drugiej stronie mamy słynnego bombera. Trzy dni od sytuacji został ujęty i czeka na wyrok. Wiedza to jedno, a zdolność jej udowodnienia to drugie. Niekiedy trzeba długich i starannych przygotowań, żeby na sali sądowej można było udowodnić winę. W Polsce to bandyci powinni się bać, a nie normalni obywatele. I będę mówił wielokrotnie: idziemy po was. Po ludzi, którzy mordują dzieci w swoich domach, którzy używają przemocy wobec starszych, bezradnych kobiet. Skinheadów, bandytów stadionowych. Oni powinni czuć, że państwo się nimi interesuje i nie spuści z nich oka. Jeżeli część z nich uda się ukarać procesowo, to będzie nasz czysty zysk. I to oni mają się zacząć bać.
- Jest afera w policji opolskiej? Nowy komendant, pani Irena Doroszkiewicz, mówi: "nie przesadzałabym z mówieniem o tej sprawie afera. W Białymstoku nie odbiła się szerokim echem. Nie była to afera, którą żyliśmy w województwie podlaskim". Mówimy o seksaferze?
- Jest na pewno niesprawiedliwość w procedurach. Ta sytuacja jest bulwersująca. I słusznie bulwersuje. Natomiast jest trochę tak, że mieliśmy do czynienia z prywatną rozmową, w wyniku której wyszły na jaw związki osobiste i związki służbowe.
- Które nie miały prawa mieć miejsca.
- A co to znaczy, że nie miały prawa mieć miejsca?
- W komendzie, w czasie pracy, powinno się zajmować pracą, a nie romansowaniem. Takie jest moje zdanie. Może niesłuszne.
- Ma pan rację. Złagodziłbym to jednak trochę... Jeśli dwoje ludzi chce być ze sobą, to prawdę mówiąc zawsze jest pytanie o kontekst. Czy łamią jakieś normy społeczne, czy nie?
- Słuchałem tej rozmowy. I jakieś normy zostały złamane...
- Tak, zostały i stąd konieczność wszczęcia postępowania wobec osoby, która chce pozostać w policji. I gdybym zwlekał z odwołaniem komendanta opolskiego chociażby dwa dni, to pan by mnie rozniósł na swojej jedynce!
- Tak! Skąd pan wiedział, że akurat ja?
- To jest trudna sytuacja, ale po to mam pełnomocnika, który ma to rozwiązać. Ma wziąć pod uwagę zarówno niedoskonałe procedury, jak i trudną sytuację osobistą wszystkich osób w to zaangażowanych.
- Na koniec chciałem pana zapytać o dzisiejszy "Super Express". Zamach na szefa CBA. To jest pana podwładny, którego ktoś próbował zabić. On naraził się wcześniej wielu osobom...
- Żeby być precyzyjnym, to nie jest mój podwładny, ale podwładny premiera RP. Ja w imieniu premiera jestem koordynatorem służb specjalnych, więc w tym sensie nadzoruję pracę także pana Pawła Wojtunika. I chcę powiedzieć, że to jest jeden z najcenniejszych ludzi, jakich ma Rzeczpospolita. Jego zasługi w walce z zorganizowaną przestępczością są nie do przecenienia. Ale koszty będzie pewnie ponosił do końca życia. To jest jeden z kosztów człowieka, który całym swoim życiem pokazywał, że odwaga i dobro prawa jest ważniejsze niż strach przed utratą własnego życia. Za to Pawła Wojtunika i podziwiam, i bardzo szanuję. I musimy o niego dbać.