"Super Express": - Dostał pan mandat z fotoradaru za przekroczenie prędkości?
Artur Wdowczyk: - Dostałem mandat i w tabelce miałem wskazać, kto kierował samochodem. Upłynęło dość dużo czasu, nie było żadnego zdjęcia. Naprawdę nie pamiętałem, kto siedział wtedy za kierownicą. Następnie zostałem wezwany na przesłuchanie do Inspekcji Transportu Drogowego. Pani nie chciała protokołować, dopiero po dłuższej rozmowie zgodziła się pokazać mi zdjęcie z fotoradaru. Na zdjęciu była czarna szyba. Nie byłem w stanie wskazać kogokolwiek, nie chciałem kogoś pomawiać albo kłamać. Pani powiedziała, że nakłada na mnie mandat. Oczywiście mandatu nie przyjąłem. Sprawa znalazła finał w sądzie.
- Rozmawiamy bezpośrednio po zakończeniu rozprawy. Co stwierdził sąd?
- Sąd orzekł, że Inspekcja Transportu Drogowego nie może działać w tym trybie. Nie może kierować wniosku do sądu o ukaranie mandatem, jeśli ktoś odmówi wskazania kierującego pojazdem. Takie kompetencje ma policja.
- O czym była mowa w uzasadnieniu orzeczenia sądu?
- ITD nie została nawet uznana za stronę sporu. Z tego powodu nie może zaskarżyć tego postanowienia. Nie ma żadnych uprawnień. Trochę to tak, jakby strażak mierzył prędkość pana samochodu na drodze.
- Co to oznacza dla Inspekcji Transportu Drogowego?
- Dla Inspekcji oznacza to, że ma szefa, który nie wie, jakie są kompetencje jego instytucji. Wszystko, co powysyłali do sądu, można wyrzucić do kosza.
- Czy pana przypadek przekłada się na inne?
- Dla osób, które zmuszone były uczestniczyć w takiej procedurze, oznacza to triumf państwa prawa. Prawa z prawdziwego zdarzenia. Nie ma uprawnień? To do widzenia. Świadczy to o tym, jakich my mamy urzędników. Po co nam ktoś, kto nie wie, co może, a czego nie może? Niech urzędnicy w końcu zaczną przestrzegać prawa! To oznacza też klęskę założeń budżetowych, że z mandatów da się załatać budżet.
- Podczas rozprawy mieliście skierować wniosek do sądu o zwrócenie się z zapytaniem prawnym do Trybunału Konstytucyjnego o zgodność art. 78 ust. 4 Prawa o ruchu drogowym z konstytucją.
- We wniosku podnosiliśmy, że przepisy są zbyt daleko idące. Chodziło o nakaz zeznawania na własną niekorzyść albo wskazanie kogoś, kto prowadził pojazd. Naruszają one prawo do prywatności i prawo do obrony. Dlaczego ktoś ma zeznawać na własną niekorzyść? Sąd tego wniosku nie rozpatrywał, bo to miał być wniosek w sprawie. A że nie ma sprawy, nie ma wniosku. Nadal jednak uważam, że ten przepis jest niezgodny z konstytucją.
Artur Wdowczyk
Mecenas