Moje ciało mój wybór

i

Autor: JACEK KOSLICKI / FotoNews / Forum Moje ciało mój wybór

Antyszczepionkowcy. Skąd się wzięli i dlaczego mają taki wpływ na politykę - tłumaczy Jan Sowa

2021-12-06 11:13

Antyszczepionkowcy stali się poważną siłą, która - jak w Polsce - potrafi sparaliżować wysiłki na rzecz walki z pandemią koronawirusa. Czemu radykałowie, którzy są mniejszością, mają taki wpływ na politykę? Zdaniem socjologa i kulturoznawcy dr Jana Sowy, antyszczepionkowcy to część szerszego problemu radykalizującej się prawicy. "Dziś nie rządzi większość, lecz zdeterminowana mniejszość" - mówi "Super Expressowi" Jan Sowa.

Antyszczepionkowcy, to zdaniem Jana Sowy, nieodrodne dzieci neoliberalizmu i jego braku zaufania do państwa oraz ekspansji mediów społecznościowych, które dały choćby antyszczepionkowcom platformę do głoszenia swoich zabobonów. "Proces komunikacji społecznej się demokratyzuje. Problematyczne jest to, że tworzy ono platformę do rozprzestrzeniania takich idei jak antyszczepionkowość, negacjonizm klimatyczny czy doskonale nam znane teorie spiskowe w rodzaju zamachu w Smoleńsku" - przekonuje. Jan Sowa zwraca też uwagę, że antyszczepionkowcy to jedno z wielu negatywnych zjawisk, które w Polsce promuje odcinająca się od racjonalnej europejskiej kultury polska prawica. W jaki sposób? Przeczytajcie koniecznie!

„Super Express”: – Szczepionki przeciwko koronawirusowi i zawrotne tempo, w jakim powstały, to bez wątpienia wielki triumf nauki. Triumf, który wielu odrzuca, dając się uwieść „bajkom z mchu i paproci”, które snują antyszczepionkowcy. Ile w tym jest obskuranckiego odrzucenia nauki, a na ile libertariańskiego przekonania, że wolność jednostki do robienia głupich rzeczy jest ważniejsza niż dobro wspólne?

Dr Jan Sowa: – Te dwie rzeczy na pewno odgrywają swoją rolę i się przenikają. Myślę jednak, że obecnie do tego, co w starych dobrych czasach nazywano obskurantyzmem i libertariańskiej tendencji do stawania okoniem, dołączyło jeszcze coś, co jest dziedzictwem neoliberalizmu. Tzn. głęboki brak zaufania do tego, że państwo może robić coś, co jest w interesie obywateli. Zwłaszcza tych gorzej w hierarchii społecznej położonych. Francuski socjolog Loïc Wacquant dość dobrze opisał neoliberalizm jako transfer władzy władzy z lewej do prawej ręki.

– Jak tę definicję rozumieć?

– Lewa ręka metaforycznie odpowiada za pomoc, redystrybucję, wsparcie, opiekę. Prawa to ręka nakazująca, dyscyplinująca, nadzorująca. To, że neoliberalizm to przede wszystkim ta prawa ręka, położyło się cieniem na percepcję władzy państwowej. Nie jest to tylko problem Polski, bo to globalne zjawisko, które podważyło intencje i cele działania władzy publicznej. Reasumując, wszystkie te trzy elementy odgrywają bardzo istotną rolę w tak dużej niechęci do szczepień przeciwko COVID-19.

W teorii mediów istnieje pojęcie okna Overtona. Zanim pojawiły się media społecznościowe, istniało pewne okno, przez które idee mogły trafiać do ludzi i między nimi krążyć. To zawsze była, mówiąc obrazowo, rura o małej średnicy, którą kontrolowała stosunkowo mała grupa podmiotów publicznych i prywatnych – w zależności od konkretnego państwa.

– A skąd się bierze ten obskurantyzm?

– Ta zmiana to w dużej mierze efekt naszego komunikowania społecznego. Dzięki mediom społecznościowym każdy może być ekspertem, dziennikarzem, publicystą. Każdy może tworzyć dowolne narracje. W teorii mediów istnieje pojęcie okna Overtona. Zanim pojawiły się media społecznościowe, istniało pewne okno, przez które idee mogły trafiać do ludzi i między nimi krążyć. To zawsze była, mówiąc obrazowo, rura o małej średnicy, którą kontrolowała stosunkowo mała grupa podmiotów publicznych i prywatnych – w zależności od konkretnego państwa.

– Przepustowość tej rury wraz z rozwojem mediów społecznościowych się zwiększyła?

– Tak. W epoce sprzed mediów społecznościowych wszystko, co się w tym oknie Overtona nie mieściło, nie mogło być wyartykułowane tak, żeby było widzialne publicznie. Oczywiście, można było tworzyć grupy, nisze i marginesy, ale to, co dostawało się do świadomości publicznej, było ograniczone przez to okno. Media społecznościowe je rozbiły. Na dobre i na złe.

– Jak to?

– Na dobre, ponieważ treści, które wcześniej były celowo eliminowane przez tych, którzy dzierżyli władzę symboliczną, i ze względu na ich interes, nagle zaczęły mieć wpływ na rzeczywistość. Wyobraźmy sobie, jak by wyglądała obecnie Polska, gdybyśmy mieli wyłącznie TVP i jej monopol na rozprzestrzenianie idei. Nie jest to więc zjawisko, które ma wyłącznie negatywne konsekwencje, bo proces komunikacji społecznej się demokratyzuje. Problematyczne jest to, że tworzy ono platformę do rozprzestrzeniania takich idei jak antyszczepionkowość, negacjonizm klimatyczny czy doskonale nam znane teorie spiskowe w rodzaju zamachu w Smoleńsku.

Nie uważam, żeby trzon antyszczepionkowców stanowili ludzie, którzy chcieliby, by umarło jak najwięcej osób. Bardzo często w swoim autoopisie działają na rzecz dobra publicznego. Tyle tylko, że brakuje im kompetencji, by zrozumieć skomplikowane zagadnienia naukowe, które kwestionują

– Dlaczego ta demokratyzacja niesie ze sobą także negatywne konsekwencje?

– Ta demokratyzacja odbywa się bowiem bez redystrybucji kapitału kulturowego i symbolicznego. Dajemy narzędzie ludziom, którzy nie mają kompetencji i wiedzy. Warto tu zaznaczyć, że nie działają oni w złej wierze. Nie uważam, żeby trzon antyszczepionkowców stanowili ludzie, którzy chcieliby, by umarło jak najwięcej osób. Bardzo często w swoim autoopisie działają na rzecz dobra publicznego. Tyle tylko, że brakuje im kompetencji, by zrozumieć skomplikowane zagadnienia naukowe, które kwestionują.

– Wielu widzi w tym porażkę systemu edukacji, który nie daje ludziom odpowiedniej wiedzy i kompetencji. Czy tu rzeczywiście jest problem? Bo to by znaczyło, że oświata zawiodła wszędzie. Tacy antyszczepionkowy to przecież zjawisko globalne.

– Nie jest tak, że szkoła nagle przestała uczyć albo programy nauczania są złe. Nie, moim zdaniem, edukacja w Polsce jest dobra. Widzę tu inny problem. Mamy zjawisko nadprodukcji ludzi wykształconych w stosunku do możliwości rynku pracy. To coś, co boleśnie zobaczyliśmy po 2004 r. – dla ludzi, którzy na fali entuzjazmu dla studiów wyższych z lat 90. uczestniczyli w pospolitym ruszeniu edukacyjnym, życiową szansą okazał się wyjazd na zmywak do Dublina. Coraz częściej ludzie nie widzą stawki edukacji. Widzą, że zdobywanie wiedzy niekoniecznie musi przełożyć się na ich szanse życiowe. Dominuje dziś przekonanie, że lepiej mieć konkretny fach w ręku niż szeroką wiedzę o świecie.

Skomplikowana specyfika demokracji parlamentarnej sprawia, że w przeważającej części wcale nie rządzi opinia większości, ale najlepiej zorganizowana i najbardziej zdeterminowana mniejszość. W Polsce doskonale widać wyraźne rozejście się kierunku ewolucji politycznej i opinii społecznych. Antyszczepionkowców umieściłbym w gronie najbardziej zdeterminowanych mniejszości, które określają to, jaką politykę prowadzi państwo

– Od epoki oświecenia żyjemy w kulcie racjonalności, wiedzy i nauki oraz przekonania, że pozwolą nam one rozwiązać problemy świata. Na prawicy od lat trwa kontestacja oświecenia i jego idei. Kwintesencją tego myślenia był wpis Krzysztofa Bosaka na Twitterze: „Masz na to jakieś badania? – ta fraza zaczyna paraliżować normalną dyskusję w obdarzonej inteligencją młodszej części społeczeństwa. (…) Roztropność i zdrowy rozsądek w odwrocie”.

– Czyli używajmy rozumu, ale nie ufajmy badaniom. Interesująca konstrukcja, którą zaprzęgnięto na użytek polityki. W skali globalnej do takiego myślenia bardzo przyczynił się postmodernizm, który był krytyką oświecenia, racjonalności, a jednocześnie afirmacją lokalnej różnicy. To miało sens w kontekście postkolonialnym, bowiem w różnych miejscach na świecie, kiedy biały człowiek powoływał się na naukę i obiektywną wiedzę, robił to po to, by uzasadnić swoją dominację. Ten postmodernistyczny bunt był więc poniekąd zrozumiały. Niemniej wylano dziecko z kąpielą.

– To znaczy?  

– Sprzeciw wobec oświecenia przerodził się w afirmację jakiegokolwiek zabobonu. To się polskiej prawicy bardzo spodobało. Nie jest przypadkiem, że pierwszą osobą, która na serio promowała i próbowała rozwijać postmodernizm w naukach społecznych, był Zdzisław Krasnodębski – czołowy intelektualista obozu PiS i europoseł tej partii. Dostrzegł on w postmodernizmie wyrafinowane narzędzie, pozwalające pokazać środkowy palec głównemu nurtowi kultury europejskiej. W Polsce jest to wzmacniane przez specyficzną konfigurację historyczno-kulturową.

– Jaki jest więc nasz lokalny wkład w dzieło prawicowej irracjonalności?

– Nasza tzw. tradycyjna kultura, czyli kultura sarmacka, do której tak chętnie odwołuje się współczesna polska prawica, była bardzo niechętna ideom oświecenia. Konserwatywny trzon polskiej szlachty uważał je za idee obce i szkodliwe, które podważały sarmacki model społeczno-ekonomiczny. A ponieważ sarmaci utożsamiali swoją kulturę z Polską, oświecenie uważali za antypolskie.

– Niezła mieszanka ideowa.

– Tak, powstał z tego miks łączący idee postmodernistyczne wypracowane w centrum z peryferyjnym sarmatyzmem. Mamy coś w rodzaju syndromu braci Karamazow. Iwan siedzi przy stole i toczy abstrakcyjną dyskusję o tym, że Boga nie ma, więc wszystko jest dozwolone. Słucha go przygłupi sługa jego ojca Smierdiakow i dochodzi do wniosku, że może zabić starego Karamazowa. To bardzo opaczne i niebezpieczne przenikanie postmodernistycznych idei do obszarów peryferyjnych czy półperyferyjnych – jak Polska.

– Czy te tendencje, które widać nie tylko w Polsce, to sygnał, że oświeceniowe fundamenty współczesnej kultury Zachodu przechodzą do lamusa?

– Przewrotnie zauważę, że ten nowy obskurantyzm to nie dowód na zmierzch oświeceniowych ideałów, lecz ich triumfu. Mamy bardzo dużo przykładów zwycięskiej walki o emancypację, zwłaszcza w sferze symbolicznej, czyli tego wszystkiego co dotyczy praw mniejszości, kobiet czy sekularyzacji społeczeństwa. To wszystko rodzi paniczną reakcję ze strony konserwatystów, którzy mają poczucie, że to ostateczna bitwa i armagedon dla starego świata.

– Jeśli spojrzymy na Polskę, to raczej triumfują radykalizmy: fundamentalizm religijny czy antyszczepionkowcy, którym podporządkowana jest polityka. Ale znów – to nie tylko casus Polski.

– Skomplikowana specyfika demokracji parlamentarnej sprawia, że w przeważającej części wcale nie rządzi opinia większości, ale najlepiej zorganizowana i najbardziej zdeterminowana mniejszość. W Polsce doskonale widać wyraźne rozejście się kierunku ewolucji politycznej i opinii społecznych. Antyszczepionkowców umieściłbym w gronie najbardziej zdeterminowanych mniejszości, które określają to, jaką politykę prowadzi państwo. Nie zmienia to faktu, że jeśli nie nastąpi jakaś ogromna katastrofa w rodzaju wojny, dni obskurantyzmu są policzone. Ruch antyszczepionkowy – nie przez przypadek związany politycznie z prawicą – to próba zagospodarowania ostatnich nisz, gdzie jeszcze można coś ugrać i opóźnić nieuchronne zmiany.

– Dobrze rozumiem, że w tej interpretacji wzrost politycznego obskurantyzmu to bóle fantomowe po utraconym świecie?

– Nie przez przypadek uznaje się, że dyktatura, która przechodzi do bezpośredniej konfrontacji zbrojnej ze swoim społeczeństwem, to dyktatura, której dni są policzone. Frenetyczne pobudzenie ultrakonserwatywnych środowisk to objaw utraty wpływów. Trzeba więc zacząć działać bardziej radykalnie. To jednak – mówiąc metaforycznie – przyklejanie plastra na nogę, której już nie ma.

Rozmawiał Tomasz Walczak

dr Tomasz Karauda: Nie chcemy lockdownu, chcemy restrykcji dla niezaszczepionych [Super Raport]