"Super Express": - Chodzą słuchy, że były minister sportu Mirosław Drzewiecki i główny aktor afery hazardowej ma wystartować z łódzkiej listy Platformy do Sejmu. Co pan na to?
Prof. Antoni Kamiński: - Przez lata był w najbliższym otoczeniu Donalda Tuska, a stara przyjaźń nie rdzewieje. Nie spodziewam się aktu oskarżenia wobec Drzewieckiego, bo mamy dość słaby materiał dowodowy. Prawdopodobnie miał miejsce wyciek, który spowodował gwałtowne wycofanie się podejrzanych z działań w branży hazardowej.
- Nie postawiono mu zarzutów, więc w świetle prawa jest niewinny. A do tego fachowiec. Czemu nie dać mu drugiej szansy?
- Nie wiem, dlaczego tak wysoko ocenia pan jego kwalifikacje. Co zrobił poza orlikami? Natomiast afery korupcyjne mają to do siebie, że są najtrudniejsze do udowodnienia. Dlatego w celu zdobycia materiału dowodowego przeprowadza się prowokacje, podsłuchy - działania, które mogą wzbudzić wątpliwości u uczciwego obywatela. Inaczej tego typu przestępstw się nie udowodni. W tym przypadku wszystko wskazuje na to, że była próba przeprowadzenia korzystnych decyzji dla branży hazardowej, próba zmiany ustawy korzystna dla ludzi z branży, próba wprowadzenia córki pana Sobiesiaka na stanowisko kluczowe z punktu widzenia interesów tych ludzi. Te poszlaki wskazują na bardzo poważne uwikłania Drzewieckiego. W rozmowach Chlebowskiego z Sobiesiakiem wielokrotnie przewija się nazwisko byłego ministra sportu jako postaci kluczowej w całej sprawie.
- O tym wszystkim nie wie Donald Tusk?
- Wie. Ale teraz toczy się w Platformie ostra walka o władzę. Tuskowi potrzebni są wszyscy sojusznicy. Być może także Drzewiecki. Platforma przedstawiała się jako partia reprezentująca interesy przedsiębiorców i gospodarki. Tymczasem zamiast starać się ograniczyć wzrost wpływów instytucji państwowych, powoduje, że obszar władzy państwa cały czas się rozrasta. Chyba że ta przyjazna atmosfera dla przedsiębiorczości oznaczać miała popieranie biznesu związanego z Platformą Obywatelską.
- Z partii proreformatorskiej powstała więc partia władzy. Na listach mogą się również znaleźć lojalni wobec premiera ministrowie Grabarczyk i Klich. Z partii obywatelskiej narodziła się partia wodzowska?
- Tak, ale to są cechy wszystkich partii w Polsce. To samo robi Kaczyński i Napieralski. W Polsce ukształtował się system partyjny, który eliminuje ze sceny politycznej ludzi zdolnych i zaangażowanych w spawy publiczne. Wciąż działa zasada doboru polityków, po którą po raz pierwszy sięgnięto w PRL - bierny, mierny, ale wierny. Ten eksperyment z listami to przejaw arogancji wobec wyborców. Platforma jest przekonana o swym zwycięstwie niezależnie od tego, kogo wystawi na listy. Pytanie też, czy ministrowie powinni być jednocześnie posłami. Sejm ma przecież kontrolować rząd. Nie można być zarazem kontrolerem i kontrolowanym.
- A jeśli premierowi chodzi o odsunięcie ich od rządu i w nagrodę pocieszenia oddelegowanie do Sejmu?
- A dlaczego człowiek, który nie sprawdził się jako minister, ma się sprawdzić jako poseł? Zresztą być może nie ma znaczenia, kto jest posłem, bo - jak się zwykło mówić w Sejmie - większość posłów to semafory. Na odpowiedni sygnał podnoszą ręce i oto cała ich funkcja.
- Zaskoczyć nas może również skład listy wyborczej SLD. Grzegorz Napieralski ogłosił, że dla Leszka Millera i Włodzimierza Czarzastego są one otwarte. Mówi się też o powrocie Mariusza Łapińskiego i Józefa Oleksego.
- Mnie już nic nie zaskoczy w polskiej polityce. Panów Millera i Łapińskiego za to, co zrobili w sprawie reformy systemu zdrowia wprowadzonej przez rząd Jerzego Buzka, powinno się postawić przed Trybunałem Stanu. To oni są odpowiedzialni za obecny stan opieki zdrowotnej. Natomiast za Włodzimierzem Czarzastym wciąż ciągnie się nierozwiązana afera Rywina. Oba te przypadki - Platformy i SLD - świadczą o tym, że nasz system polityczny się zamknął. Nie ma dopływu nowej krwi. Jak się pojawiają nowi ludzie, to są to klienci tych, którzy już mają utwardzone, mocne pozycje.
- Jak temu zaradzić?
- Przede wszystkim zmienić system ordynacji wyborczej. Jednomandatowe okręgi wyborcze są kluczem do rozwiązania problemu. Dzięki nim byłoby mniej kandydatów, a wyborcy mogliby się bezpośrednio przyjrzeć kandydatom. Ale problem nie tkwi tylko w błędnej ordynacji wyborczej. Trzeba zreformować cały system wymiaru sprawiedliwości. Sam jestem wciąż świadkiem w procesie karnym sprzed dziesięciu lat i ledwo pamiętam okoliczności, o których mam się wypowiadać przed sądem. Trzeba też ograniczyć sprawę immunitetów i wprowadzić osobistą odpowiedzialność sędziów i prokuratorów.
Prof. Antoni Kamiński
Ekspert ds. korupcji. Pracownik naukowy ISP PAN oraz Collegium Civitas