Antoni Dudek: Umoczeni w PRL to wpływowa mniejszość

2011-09-28 21:59

"Super Express": - Oglądał pan "Dolinę Nicości" na podstawie powieści Bronisława Wildsteina. W oczach specjalisty od historii najnowszej Polska wygląda tak, jak to pokazał? Prof. Antoni Dudek: - Historia przedstawiona w spektaklu miała prawo się zdarzyć, choć oczywiście nie należy jej odczytywać bezpośrednio, jako proste przeniesienie relacji w krakowskiej opozycji, czy między postaci Maleszki, Wildsteina czy Michnika. Rzeczywistość nie wygląda może aż tak źle, ale różowo też nie jest. Głównym przesłaniem "Doliny Nicości" jest chyba to, że mamy do czynienia z winą nieukaraną. Problemem moralnym i wyrzutami sumienia, które nękają ludzi takich jak Return, którzy poszli na współpracę.

- Wyrzuty sumienia? A czy nie jest tak, że wielu ta świadoma współpraca z SB się opłaciła bądź długo opłacała?

- W sztuce jest wątek tzw. ewangelii według Judasza. Mamy postaci Returna i biskupa, którzy zmierzają w kierunku usprawiedliwienia zdrady na gruncie moralności katolickiej. I w III RP wielu szukało takich usprawiedliwień, agresywnie reagując na oskarżenia o współpracę z SB. Mieli świadomość, że jednak zachowali się nie w porządku. Szukali usprawiedliwień. To nie jest tylko fikcja literacka, to jest prawdziwe.

- Pozostaje pytanie, czy to wyrzuty sumienia, czy przekonanie, że inaczej się nie dało albo wręcz robili dobrze.

- Rozmawiałem z wieloma osobami, które nigdy nie przyznały się do współpracy z bezpieką, choć zachowały się mocniejsze bądź słabsze dowody. I widzę, że to ich dręczy. Mimo wszystko. Choć wprost tego nie okazują.

- Mówi pan o winie nieukaranej. Patrząc na niektóre kariery w III RP można powiedzieć, że mamy wręcz winę nagrodzoną. Vox populi głosi: zerknijcie na kolejne listy najbogatszych Polaków, na władze firm i instytucji...

- Rzeczywiście wiele przykładów to potwierdza. Znajdziemy jednak także sporo upadków. Nie wszyscy, którzy byli w aparacie władzy PRL, mieli te złote spadochrony. Część skończyła marnie, jako alkoholicy, bankruci. Tyle że posiadaczy tych złotych spadochronów jest zaskakująco dużo. I kiedy porównamy, jak wielu ludzi zaangażowanych w opozycję znalazło się w złej sytuacji, to te proporcje rażą. Mają prawo rodzić poczucie niesprawiedliwości.

- W ostatnich dniach mamy przykład Andrzeja Ż., który podpalił się przed Kancelarią Premiera. To też człowiek z korzeniami w SB. Skończył marnie, ale wielu nie może nawet marzyć o 3 tys. zł emerytury tak jak on. Dlaczego skończył inaczej niż koledzy ze służb?

- Aparat władzy PRL, a nawet służby, to była ogromna grupa. Sama SB to 25 tys. osób. Pracowników aparatu PZPR kolejne 20 tys. Dodajmy urzędników PRL, aparatu gospodarczego, rodziny ich wszystkich... Trudno było się spodziewać równego współdziałania i podciągania w górę. Noga powinęła się nawet Mieczysławowi Wilczkowi, który robił miliony w PRL, ale już nie po 1989. Do tego spektakularny koniec Ireneusza Sekuły.

- Dlaczego pomimo łatwego startu im się nie powiodło?

- Na pewnym poziomie trzeba się było zderzyć już z realnym wolnym rynkiem. I to wzajemne wsparcie funkcjonowało w mniejszych środowiskach. Dawni funkcjonariusze zakładali firmy. Częste były sytuacje, w których oficerowie SB zakładali spółki z prowadzonymi przez nich agentami. Tego typu wsparcia było nawet więcej, było silniejsze. Ciekawe, że pewną solidarność i bierny opór tej grupy złamało dopiero ograniczenie emerytur dla funkcjonariuszy SB. Trudno jednak to generalizować, gdyż nie jest to środowisko dobrze zbadane. Nie ma np. książki o firmach ochroniarskich w III RP...

- Powszechne przekonanie jest takie, że mogli je zakładać niemal wyłącznie byli SB-cy i milicjanci.

- Nie wiem, czy wyłącznie, ale zdecydowana większość ma takie pochodzenie. W III RP było kilka obszarów, w których mamy taką nadreprezentację. Nie tyle planowaną, co wynikającą z przemian. Choćby system bankowy. W 1988 r. rozpoczęto reformę systemu bankowego. Wydzielono z centrali 9 banków, jak BPH. Ludzie, którzy trafili tam na stanowiska, dopiero po roku-dwóch zorientowali się, że to jest złoty spadochron. Specyficzną grupą byli jednak ludzie z wywiadu czy w mniejszym stopniu kontrwywiadu, zarówno MSW, jak i wojska.

- Dlaczego specyficzną? Oni wiedzieli od początku?

- Mieli szersze horyzonty, wiedzieli, na czym polega gospodarka rynkowa. Mieli tajnych współpracowników w centralach handlu zagranicznego. Kiedy rząd Rakowskiego zaczął liberalizację przepisów, wielu z nich uznało, że warto założyć własny interes. Także dlatego, że bankructwo komunizmu dawało się odczuć nawet po pensjach w SB i PZPR.

- Pozostaje pytanie, na ile planowali swoje miękkie lądowanie w III RP.

- Nie wierzę w jakieś wielkie planowanie, ale w pewien proces żywiołowy. Są nawet dokumenty, w których Jaruzelski niepokoi się, że ludzie aparatu uciekają do biznesu. Świadczą o tym złe relacje między szefem SdRP Aleksandrem Kwaśniewskim i skarbnikiem Edwardem Kuczerą. Nie wiemy dokładnie, jak było, ale Kwaśniewski miał pretensję, że część pieniędzy, która miała iść na rzecz SdRP, jakoś Kuczerze i jego znajomym po drodze "poginęła".

- Na ile te "poginięte" pieniądze oraz ludzie umoczeni w PRL współtworzą także obecną rzeczywistość?

- Wielu najbogatszych Polaków ma swoje korzenie w dawnym aparacie, ale nie jest to większość. Określiłbym ich jednak jako bardzo wpływową mniejszość. Nie jest prawdą, że kontrolują wszystko, nie zgromadzili aż takich kapitałów. Na szczęście rzeczywistość ulega zmianie i nie jest tak, że ludzie dawnego establishmentu i aparatu władzy PRL są na szczycie na stałe.

Prof. Antoni Dudek

Historyk i politolog, członek Rady IP