Antoni Dudek: Kasta urzędnicza zablokowała Polskę

2011-09-26 22:00

Nie jestem wyznawcą spiskowych teorii, poszukujących rozmaitych ciemnych sił, pociągających za sznurki. Za te ostatnie pociągają politycy i robią to w sposób mniej czy bardziej otwarty. Rzecz w tym, kto im owe sznurki przygotowuje. To urzędnicy

Reżyser Ryszard Bugajski od pewnego czasu usiłuje nakręcić film "Układ zamknięty". Będzie opowiadał fikcyjną, ale opartą na rzeczywistych, dramatycznych przejściach kilku przedsiębiorców, historię zniszczenia dobrze prosperującego biznesu przez bezduszną i bezmyślną (choć nie bezinteresowną) machinę biurokratyczną, w której pierwsze skrzypce pospołu grają naczelnik urzędu skarbowego oraz prokurator. Film powstaje, mimo że urząd o nazwie Polski Instytut Sztuki Filmowej odmówił wsparcia finansowego.

Zważywszy na temat filmu postawa PISF wydaje się całkowicie zrozumiała: mamy wszak do czynienia z próbą oszkalowania dobrego imienia urzędników państwowych, ofiarnie pracujących dla dobra RP. Wygląda jednak na to, że obraz ten mimo wszystko powstanie, bo produkcję wsparli prywatni inwestorzy, stawiając wszakże intrygujący warunek: muszą pozostać anonimowi. Trudno o bardziej wymowny dowód obaw, jakie budzą wśród zazwyczaj pewnych siebie ludzi biznesu skromni urzędnicy.

Zwykle wygląda to tak. Do ministerstwa albo innego urzędu przychodzi nowy szef. Ma mocną motywację dokonania zmian, zwłaszcza że wcześniej ostro krytykował za bezradność i błędy swego poprzednika. Organizuje jedną konferencję prasową, później drugą, zapowiadając przewietrzenie resortu, a przede wszystkim dokonanie takich czy innych reform.

Układ zamknięty

Bardzo szybko okazuje się jednak, że to wymaga zmiany setek, a nawet tysięcy przepisów zapisanych w licznych ustawach, tworzących obecnie niezwykle skomplikowany system naczyń połączonych. Projekty nowelizacji najpierw miesiącami są szlifowane przez podwładnych ministra. Teoretycznie ma na nich wpływ, ale w praktyce szybko okazuje się, że materia jest tak skomplikowana, że ani on, ani też kilku czy nawet kilkunastu ludzi, z którymi przyszedł do ministerstwa, nie jest w stanie jej sprostać.

Pozostaje zdać się na dotychczasowych urzędników, którzy wprawdzie czapkują przed ministrem ile wlezie i nieustannie prawią mu komplementy, ale równocześnie cierpliwie przekonują, że większości pomysłów z różnych powodów nie da się obecnie zrealizować.

Jeśli ministrowi uda się im nawet przeciwstawić, to forsowany przez niego projekt trafia do tzw. uzgodnień międzyresortowych, gdzie oceniają go już inni urzędnicy. Formalnie podlegają oni kolegom naszego ministra z rządu, ale nie znaczy to bynajmniej, że z tej racji potraktują go ulgowo. Wręcz przeciwnie, jest tajemnicą poliszynela, że poszczególni ministrowie za sobą nie przepadają, a jeśli nawet, to kierowane przez nich resorty mają za sobą długoletnie wojny i ich tzw. pamięć instytucjonalna jest zorientowana na konflikt, a nie na współpracę.

Ostatnią deską ratunku pozostaje premier i podlegający mu Komitet Stały Rady Ministrów, gdzie teoretycznie można jeszcze przepchnąć sprawę. Jeśli nawet się to uda, to projekt ustawy pobłogosławiony przez rząd trafia z deszczu pod rynnę, czyli do parlamentu.

A tu czyha na niego kilkuset posłów i senatorów, bynajmniej nie tylko z opozycji, gotowych go poprawiać. Parlamentarzyści - choć zwykle się do tego nie przyznają - nie znają się na wszystkim, korzystają zatem z rad rozmaitych środowisk czy grup zainteresowanych daną sprawą.

Nie byłoby w tym nic złego - wszak demokracja polega na kompromisie i uzgadnianiu stanowisk - gdyby odbywało się to nie na cmentarzu czy stacji benzynowej, ale na posiedzeniach sejmowych komisji i podkomisji, których zapisy obrad w formie nagrań jeszcze tego samego dnia lądowałyby na stronie internetowej Sejmu czy Senatu.

Zamurowana kasta

Niestety, mamy do czynienia z odwrotnym procesem. Kasta urzędnicza, wspierana przez rozmaite grupy interesu lubiące połowy w mętnej wodzie, robi co może, by oddzielić się wysokim murem od obywateli i mediów. Tych ostatnich urzędnicy nie lubią najbardziej. Bo mediów wciąż boją się politycy, a tych urzędnicy nie mogą do końca ignorować, jak to przyzwyczaili się robić w przypadku zwykłych obywateli. Najlepszym materiałem do budowy owego muru są przepisy. Im jest ich więcej, im są bardziej skomplikowane, tym oczywiście lepiej, co znakomicie widać chociażby na przykładzie prawa podatkowego.

Od iluż to lat kolejne ekipy zapowiadały jego uproszczenie, po czym działo się odwrotnie. Kto na tym skorzystał? Oficjalnie budżet państwa, a faktycznie wszechwładni słudzy fiskusa, za którymi podąża coraz liczniejsza grupa doradców podatkowych, których patronem pozostaje profesor Witold Modzelewski. Niegdyś główny twórca upiora nazywanego ustawą o podatku VAT, a dziś - pod skrzydłami PiS, bo te zapewne akurat były najbliżej - zapowiadający jego uproszczenie.

Potrzeba nowego roku 1989

Jednak i PO ma swoich profesorów gotowych pomagać w budowie muru gwarantującego bezpieczeństwo urzędniczej braci.

Każdy widział kiedyś wysoki mur, który - na wszelki wypadek - przyozdobiono na szczycie zwojami drutu kolczastego. Tę rolę w naszym państwie pełni pojęcie tajemnicy służbowej, a najlepiej od razu państwowej. Brzmi groźniej i od razu kojarzy się ze specsłużbami i prokuratorem. Ileż to niewygodnych spraw udało się zamieść pod dywan dzięki zastosowaniu owej magicznej formuły.

Szkopuł w tym, że przed laty do tak pięknie działającej machiny wrzucono kamyk pod postacią ustawy o dostępie do informacji publicznej. Zmusiła ona w ostatnich latach urzędniczy stan do odsłonięcia wielu tajemnic.

Z odsieczą ruszył senator PO profesor Marek Rocki, który postanowił załatać tę jedyną znaczącą szczelinę w systemie i zgłosił poprawkę umożliwiającą urzędnikom odmawiania jakichkolwiek wyjaśnień, gdyby zagrażało to "ważnemu interesowi gospodarczemu państwa", którą następnie na polecenie rządu przeforsowano głosami koalicji PO-PSL w parlamencie.

Czy gdyby prezydent Komorowski posłuchał apeli opozycji i organizacji pozarządowych i zablokował wejście tej horrendalnej nowelizacji w życie coś by się zmieniło?

Nie przywiązywałbym do tego większej wagi. Pozostająca od dwudziestu lat w nieprzerwanej ofensywie urzędnicza Rzeczpospolita znajdzie bowiem sposób, by odnieść ostateczne zwycięstwo.

I dopiero wtedy, gdy cały system zablokuje się ostatecznie od namiaru regulacji, tajemnic i konfliktów między poszczególnymi biurokratycznymi klanami, a równocześnie skończą się środki na jego nieustanną rozbudowę, pojawi się szansa na rzeczywistą zmianę. Ostatnio byliśmy świadkami takiej zmiany gdzieś w okolicach 1989 roku.

Antoni Dudek

profesor historii, politolog, wykładowca UJ, członek Rady IPN

Artykuł pochodzi z nowego tygodnika opinii: "to ROBIĆ!"

Tygodnik to ROBIĆ! ukazuje się w każdy wtorek jako bezpłatny dodatek do Super Expressu.