Co jakiś czas media podnoszą alarm, że coraz większa liczba Polaków - zwłaszcza młodych - nie kojarzy z żadnym konkretnym wydarzeniem takich dat, jak 11 listopada czy 1 września. Rzecz jednak nie w znajomości dat, których nie cierpi wielu autentycznych miłośników historii, ale w coraz powszechniejszym zjawisku braku elementarnej wiedzy o naszej bliższej i dalszej przeszłości. Oto z innych badań wynika, że pokaźny odsetek Polaków słyszał wprawdzie o zbrodni w Katyniu, ale jest już znacznie gorzej, gdy próbuje się ustalić, kto kogo tam wymordował: Niemcy Żydów, czy może jednak Rosjanie Polaków. W 2002 roku, a zatem wkrótce po przetoczeniu się przez media największej w dotychczasowych dziejach III RP debaty historycznej dotyczącej zbrodni w Jedwabnem, okazało się, że połowa ankietowanych nie potrafiła w ogóle odpowiedzieć na pytanie, kogo tam właściwie pozbawiono życia. A zatem gwałtowny spór o zakres polskiej i niemieckiej odpowiedzialności za pogrom Żydów w lipcu 1941 r. był całkowicie obojętny dla co drugiego z nas.
Polacy i Polactwo
Swego czasu Rafał Ziemkiewicz nadał jednej ze swoich najlepszych książek tytuł "Polactwo". Twierdził w niej, że nad Wisłą żyją tak naprawdę dwa społeczeństwa: Polacy i właśnie Polactwo. Ci ostatni nie interesują się nie tylko polityką, ale w ogóle życiem publicznym, nie mają też elementarnej orientacji w sprawach kultury czy historii. Interesuje ich wyłącznie przysłowiowe pół litra i zagrycha. To bardzo brutalna diagnoza, ale frekwencja wyborcza - jedna z najniższych w Europie (od dwudziestu lat najczęściej oscylująca w przedziale 40-50 proc.) - zdaje się potwierdzać, że Ziemkiewicz ma sporo racji. Można oczywiście utyskiwać na nędzny poziom naszej klasy politycznej czy czołowych dziennikarzy, którzy często bardziej zajmują się szczuciem niż komentowaniem, ale nie zmienia to w niczym faktu, że około połowa z nas konsekwentnie ignoruje fakt, że zarówno bycie Polakiem, jak i obywatelem wymaga minimalnej bodaj orientacji w otaczającej nas rzeczywistości. W tym także w sprawach związanych z naszą dramatyczną i skomplikowaną przeszłością.
Bierny, mierny, ale wierny. Tak w czasach PRL-u mówiono o ludziach, którzy z czystego koniunkturalizmu lądowali w szeregach PZPR (lub stronnictw sojuszniczych), ewentualnie odgrywali rolę tzw. pozytywnych bezpartyjnych. To właśnie oni stali się zaczynem Polactwa, które rozkwitło po upadku dyktatury komunistycznej, będąc bodaj najpoważniejszym produktem ubocznym najpierw PRL-u, a później procesu demokratyzacji i modernizacji. Przez dziesięciolecia ludzie ci - gonieni na masówki, zebrania i pochody - udawali, że popierają reżim, który w rewanżu dostarczał im jak umiał wiktu i opierunku. Ponieważ jednak radził sobie z tym coraz gorzej, w końcu spora część z nich odwróciła się od władzy ludowej. Do jej przeciwników nie miała jednak zaufania i dlatego 4 czerwca 1989 r. wolała zostać w domu, bo "i tak się nic nie zmieni". Było ich wówczas prawie 40 proc. całego społeczeństwa. Po 1989 r. zmieniło się - i to sporo - ale Polactwo tylko umocniło się w swoim poczuciu wykluczenia. Bezrobocie, prywatyzacja, niezliczone afery, wreszcie kolejne partyjne wojny utrwaliły jedynie ich przekonanie, że nic od nich nie zależy.
Czy można było temu zapobiec? Z pewnością można było przynajmniej próbować ograniczyć pole frustracji. Niestety, nieliczne próby - takie jak całkowicie nieudany program powszechnej prywatyzacji - tylko podsycały rozczarowanie i poczucie, że "czego komuna nie zmarnotrawiła, to solidaruchy rozkradły". Można też było podjąć próbę - trudną, ale niekoniecznie skazaną na niepowodzenie - edukacji tej właśnie części społeczeństwa, która odrzuciła nową rzeczywistość.
Los się musi odwrócić
Do nielicznych polityków, którzy rozumieli konieczność takiego działania należał Jacek Kuroń, ale jego telewizyjne pogadanki były jedynie nędzną namiastką niezbędnych działań, które powinien podjąć cały aparat demokratycznego państwa. Ze szczególnym uwzględnieniem tej jego części, która odpowiadała za funkcjonowanie oświaty. Tymczasem stało się dokładnie na odwrót. Polska szkoła pogrążyła się w chronicznym kryzysie i dziś możemy już w pełnej krasie obserwować efekt działań tysięcy sfrustrowanych swą społeczną i materialną degradacją nauczycieli. A jest nim rosnąca z każdym rokiem armia coraz bardziej nieprzygotowanych do wejścia w dorosłe życie młodych Polaków.
Nie ulega wątpliwości, że brak elementarnej świadomości historycznej wielu naszych rodaków jest zatem konsekwencją znacznie głębszej choroby, na którą cierpią miliony Polaków. Nie tylko nie wiedzą nic o Katyniu czy Jedwabnem, ale obca jest im w ogóle umiejętność czytania ze zrozumieniem czy też znajomość elementarnych pojęć ekonomicznych. Są zatem łatwym łupem zarówno dla nieuczciwych banków i handlowców, jak i dla rozmaitych demagogów politycznych czy religijnych. Nie jestem jednak fatalistą uważającym, że wszystko to nieuchronnie musi prowadzić nas ku epoce nowego barbarzyństwa. To wszystko można jeszcze próbować zatrzymać, tylko trzeba chcieć i uwierzyć, że to możliwe. A jeśli nawet jest już za późno, to warto pamiętać, że takie trudne okresy zarówno naród polski, jak i cywilizacja ludzka, już przechodziły. I jakoś zawsze udawało się sporo ocalić. Oczywiście dzięki myślącej mniejszości.
Antoni Dudek
Profesor historii UJ, członek Rady IPN