Anna Fotyga: Minister Jerzy Miller jak kelner za czasów komuny

2011-08-15 18:04

Polityka zagraniczna PO odbiera Polakom godność - mówi w rozmowie tygodnia "Super Expressu" Anna Fotyga

"Super Express": - Od czterech lat nie ma pani w wielkiej polityce. Zatęskniła pani za nią?

Anna Fotyga: - Precyzyjnie - od niemal trzech lat. Choć nie pełnię żadnej funkcji, to od roku znów jestem aktywnym uczestnikiem życia publicznego i nie mam poczucia, żebym nie oddziaływała na nie.

- Rzeczywiście nie można powiedzieć, że zniknęła pani zupełnie, ale działa pani poza rządem i parlamentem. Można tak funkcjonować?

- To działalność nieco na uboczu, oddziaływanie pośrednie. Dlatego podjęłam decyzję o starcie w wyborach do Sejmu.

- Nigdy pani w Sejmie nie była. To właściwe miejsce?

- Myślę, że będę czuła się w nim dobrze, tak jak dobrze czułam się w Parlamencie Europejskim. Praca parlamentarzysty odpowiadała mi. Jak wszędzie, odnalazłam w niej sens i pole do działania.

- Ten czas na uboczu nauczył panią dystansu?

- Skądże znowu! Proszę poczytać moje teksty publicystyczne.

- Śledzę na bieżąco.

- To wie pan, że jestem mocno zaangażowana w to, co dzieje się w naszym kraju. Muszę przyznać, że taka działalność przynosi mi wiele satysfakcji.

- Ale polityka bardziej panią pociąga?

- Bez doświadczenia politycznego trudniej byłoby mi pisać. A czy powrót do aktywnej polityki będzie pociągający - zobaczymy.

- Jak się pani odnajdzie w polityce, w której zabrakło Lecha Kaczyńskiego?

- Bardzo mi go brakuje. Przecież od lat byliśmy zaprzyjaźnieni. Zawsze był osobą, z którą mogłam omawiać sprawy kraju. Jego śmierć była wielką stratą dla wszystkich Polaków. Nawet tych, którzy jeszcze sobie tego nie uświadamiają.

- Bez jego rad i wsparcia poradzi sobie pani?

- Rzeczywiście był taki moment, że zamierzałam w ogóle odejść z polityki i zająć się czymś innym.

- Co panią zatrzymało?

- Tym wydarzeniem był Smoleńsk. Wówczas uznałam, że bycie politykiem to mój obowiązek zarówno wobec Polski, jak i pamięci prezydenta. Z wszystkich tych powodów, na miarę swoich możliwości, wspieram Jarosława Kaczyńskiego.

- To on panią przekonał, że warto zostać?

- Tak...

- Jest między panią a Jarosławem Kaczyńskim chemia?

- Chemia to modne określenie relacji w polityce, ja za nim nie przepadam. Znamy się z Jarosławem Kaczyńskim od wielu lat i to on był moim premierem, świetnie mi się z nim pracowało. Pomimo strasznej osobistej straty pozostał przenikliwym i utalentowanym politykiem. Takich ludzi określa się mianem wybitnych. Nie mamy ich wielu, a czas trudny.

- Jeśli PiS wygra wybory, zostanie pani szefową MSZ?

- Rząd będzie układał Jarosław Kaczyński.

- Ale jeśli nie pani, to kto?

- Ludzi dobiera się do zadań i sytuacji. Wszystko wyjaśnią wybory i układ polityczny, który się po nich wyłoni.

- Patrząc na kadrę PiS, trochę trudno wskazać ludzi, którzy mogliby tę funkcję objąć.

- Myli się pan. Jest dużo dobrych kandydatów.

- Na przykład?

- PiS ma wielu bardzo dobrych eurodeputowanych. W kraju są choćby Witold Waszczykowski, Karol Karski.

- Opinia publiczna kojarzy Karskiego raczej z rajdu meleksem.

- To, że media dokonują takich ocen, jest sprawą drugorzędną. Ja nie znam polityka, który lepiej zna się na prawie międzynarodowym.

- Co była minister spraw zagranicznych powiedziałaby o obecnym, po czterech latach jego rządów?

- Niewiele dobrego.

- Dobrze, trochę pani pomogę. Zacznijmy od wpisów Radosława Sikorskiego na Twitterze.

- Jestem absolwentką klasy matematyczno-fizycznej dobrego gdańskiego liceum, "Topolówki", doceniam nowoczesne technologie, zwłaszcza w pozyskiwaniu informacji. A jednak zastanawiam się, jak minister Sikorski znajduje czas, żeby tam pisywać. Będąc szefową MSZ, miałam czas wyliczony co do sekundy i nie było w nim miejsca na aktywność na portalach społecznościowych. Obowiązująca tam otwartość stoi w pewnej sprzeczności z wymaganą od ministra spraw zagranicznych powściągliwością. Sam szef dyplomacji kilkakrotnie przekonał się o tym boleśnie. A jeszcze, jak słyszę, Radek Sikorski koresponduje sobie czasami na Twitterze ze Sławomirem Nowakiem z Kancelarii Prezydenta. Władza nie musi nas epatować swoim życiem towarzyskim.

- Wypowiedzi Sikorskiego nie oburzają pani?

- Reaguję na nie spokojnie, czasem mu odpowiadam. Znam Radosława Sikorskiego i nic mnie już nie zdziwi. W ostatnich dniach dotarła do nas informacja, że przedkładając biurokratyczną poprawność nad wartości, pomogliśmy reżimowi na Białorusi w prześladowaniu wybitnego opozycjonisty. MSZ i Prokuratura Generalna zachowały się i wypowiedziały w tej sprawie bardzo nieudolnie. Szkoda, że minister Sikorski jest tak arogancki, nie doceniał naszych doświadczeń w sprawach wschodnich.

- Nawet wypowiedź o Powstaniu Warszawskim jako "narodowej katastrofie"?

- Ta wypowiedź to nie jest kwestia jednego polityka, nawet tak wysoko postawionego jak Radek Sikorski. Mamy do czynienia z większą, dokładnie zaplanowaną akcją.

- Co to za akcja?

- Jeśli weźmiemy pod uwagę, że wypowiedź Sikorskiego o powstaniu zbiegła się z tą wygłoszoną przez niego w "Financial Times" na temat gen. Jaruzelskiego, który ostatnio wrócił na salony, to wyraźnie widać, że mamy do czynienia z próbą przewartościowania polskiej historii. My, jako PiS, nie zgadzamy się na to.

- Bo tylko wasza wizja historii jest słuszna?

- Bo są symbole, które świadczą o naszej godności jako narodu. Jeśli mówimy o Powstaniu Warszawskim, to warto się zastanowić, pod jaką zbrodniczą okupacją wtedy byliśmy. Decyzja o wybuchu powstania nie była prostą kalkulacją. Powstańcy szli do walki uśmiechnięci, poczuli się wreszcie wolni. Woleli umrzeć, niż żyć pod butem. Nie byli bezwolną masą. Naszym obowiązkiem jest uczczenie ich i ich wyboru. Obyśmy się więcej z taką sytuacją nie spotkali. Okazuje się jednak, że sprawa godności jest zawsze aktualna, nawet teraz.

- W jakim sensie?

- Polityka zagraniczna PO odbiera Polakom godność.

- Naszej godności uwłacza polityka dialogu z partnerami?

- Ależ jaki to dialog?

- Szukanie porozumienia, a nie konfrontacji.

- PiS nie prowadziło polityki konfrontacji. To był prawdziwy dialog. Wartością dodaną w polityce, biznesie, relacjach międzyludzkich jest dialog, który uwzględnia wrażliwość i żywotne interesy obu stron. Nie należy dialogiem nazywać sytuacji olbrzymiej nierównowagi.

- Stawianie pod ścianą jest dla pani prowadzeniem dialogu?

- Dbanie o dobro Polski nie jest stawianiem pod ścianą nikogo. Polska nie prowadzi polityki zagrażającej bezpieczeństwu partnerów.

- Nie warto czasem ustąpić w jednej sprawie, żeby w innej, ważniejszej dla nas, zyskać?

- A skąd pan wie, że tego nie robiliśmy? Prowadziliśmy aktywną i asertywną politykę międzynarodową. Tak jak rządy innych państw mówiliśmy, co leży w naszym interesie i, co ważniejsze, wdrażaliśmy to, wykorzystując dostępne atuty. To było nasze prawo, więcej - to był nasz obowiązek. Czy mamy jakiś dialog z Rosją? A z Niemcami? Czy wysłuchali rządu PO, kiedy mówił, ale tak, żeby nie dotknąć: że nie rozumie idei Gazociągu Północnego?

- Nie słuchali też PiS.

- Nieprawda. Twarda polityka zjednywała nam sojuszników przeciwnych temu projektowi. Kiedy broniliśmy spraw Polski, ważni europejscy partnerzy nie akceptowali Gazociągu Północnego. A kiedy Platforma zmiękczyła stanowisko, wszyscy inni ustąpili. Zresztą proszę zauważyć, że gazociąg ruszył na drugi dzień po śmierci prezydenta Kaczyńskiego.

- Pani wiąże ze sobą te dwa wydarzenia?

- Wiążę to z 7 kwietnia i spotkaniem Tusk - Putin w Katyniu. Proszę pamiętać, że częścią tego spotkania były pełnowymiarowe rozmowy premierów, o czym rzadko się mówi. Nie tylko milczące gesty na cmentarzu.

- I sugeruje pani zdradę premiera?

- Powiedziałam już wszystko na ten temat.

- A śledztwo smoleńskie? Raport Millera był chyba lepszy od raportu MAK?

- Minister Miller pokazał syndrom kelnera ze znanych nam, szczęśliwie minionych już czasów. "To nie ja, to kolega. Ja obsługuję na tamtej sali". Przeanalizowałam jednak, czego mi w polskim raporcie zabrakło.

- I czego zabrakło?

- Na przykład konkluzji dotyczących winy Rosji.

- Ale komisja Millera wskazała, że Rosjanie też są winni, choć ich zaniedbania nie miały decydującego wpływu na katastrofę. Takie postawienie sprawy pani nie satysfakcjonuje?

- Uważam, że rosyjski wkład w tę katastrofę jest pierwszorzędny. Zresztą nie chodzi tylko o Rosjan. W raporcie nie ma np. informacji o pracy Biura Ochrony Rządu, ministra Arabskiego, MSZ.

- Bo to nie borowcy kierowali samolotem i nie siedzieli na wieży kontroli lotów.

- Mieli jednak obowiązek sprawdzić lotnisko i ocenić jego bezpieczeństwo. Gdyby borowcy byli na miejscu, sytuacja mogła wyglądać inaczej. Gdyby zobaczyli rosyjskiego iła, który o mały włos także się nie rozbił, na pewno połączyliby się z funkcjonariuszami znajdującymi się na pokładzie tupolewa i ostrzegli o sytuacji (mieli taką możliwość techniczną). Nie mam więc wątpliwości, że MSWiA i BOR popełniły kolosalne błędy.

- Błędy, które obciążają ich tak samo jak Rosjan?

- Przecież prezydent w ogóle nie był chroniony. Nie wiemy nawet, jaki status miał ten lot. Zdaniem Millera zgodnie z polskim prawem był on wojskowy. Rosjanie twierdzą co innego. Polskiego ministra obowiązuje polskie prawo i rząd musiał zadbać, żeby to z Rosjanami ustalić. I to przed wizytą.

- Dla pani, tak jak dla Antoniego Macierewicza, ustalenia komisji Millera to opracowanie, a nie raport. Ten powstanie dopiero, gdy PiS będzie rządził.

- Kiedy powstanie rząd PiS, będziemy mówić o prawdzie, a nie raportach. Społeczeństwo tę prawdę pozna. Z całą pewnością będziemy mówili o tym na forum międzynarodowym. Wśród naszych sojuszników.

- Tyle że sojusznicy nie chcą pomóc i odsyłają do współpracy z Rosją, bo to sprawa między naszymi krajami.

- Nie znam sytuacji, kiedy władze innego państwa byłyby zainteresowane taką sprawą jak katastrofa smoleńska bardziej niż władze państwa, którego ona bezpośrednio dotyczy. A skoro polskie władze się tym nie interesują, to jak mają się interesować inni? Nasi sojusznicy chcą jednak wiedzieć, co się stało, bo ta katastrofa wpływa także na ich sytuację. Każdy prezydent analizuje, czy jeśli poleci do Rosji, jego lot może się okazać prywatną wizytą.

- Zastanawiam się, czy jakakolwiek wersja wydarzeń przedstawiona przez rząd byłaby dla was satysfakcjonująca. Nie za dużo w tym polityki?

- Nie interesuje mnie w tej sprawie polityka. Zależy mi jedynie na prawdzie, bo jest ona niezbędna dla przyszłości Polski. Uważam, że obowiązkiem każdego polityka, który myśli serio o swojej roli i pozycji naszego kraju na arenie międzynarodowej, jest wyjaśnienie tej sprawy i przekazanie czytelnego sygnału, że jesteśmy rzetelnym członkiem NATO.

Anna Fotyga

Ekonomistka, była eurodeputowana, w latach 2006-2007 minister spraw zagranicznych, w latach 2007-2008 szefowa Kancelarii Prezydenta RP