"Super Express": - Co były prezes TVP myśli o wyemitowanym przez telewizję publiczną serialu "Nasze matki, nasi ojcowie"?
Andrzej Urbański: - Po pierwsze, to bardzo dobrze zrobione kino propagandowe i to od pierwszego do ostatniego ujęcia. Większość polskich komentatorów strasznie biadoliła nad ostatnim odcinkiem i fragmentami o Armii Krajowej. Jednak całość jest podporządkowana twardym tezom, tzn. Niemcy z hitleryzmem niewiele mieli wspólnego.
- Poza tym, że sami wybrali Hitlera w demokratycznych wyborach.
- Nie dość, że go wybrali, to jeszcze popierali do samego końca, walcząc za niego na froncie. Popierali nie tylko tego zbrodniarza, ale także zbrodnicze państwo, którym była III Rzesza. Bez poparcia Niemców nie mogłaby istnieć.
- Co ma pokazać propaganda niemiecka?
- Niemcy są narodem wplątanym w straszą historię.
- Przez przypadek, jak rozumiem?
- Nie dowiemy się z filmu, czy to był przypadek, czy szczery entuzjazm. Nie dowiemy się też, jakie korzyści czerpali Niemcy z grabieży całej Europy.
- Powinniśmy pokazać u siebie ten film?
- Powinniśmy pokazywać coś innego. Rzadko chwalę PRL, ale zostało nam po nim setki filmów i dokumentów podpisywanych osobiście przez niemieckich zbrodniarzy, które dokumentują ogrom zbrodni. Moim zdaniem TVP powinna organizować w Warszawie międzynarodowy festiwal filmowy, który mówi o zbrodniach totalitaryzmów i ich skutkach. Moim zdaniem rząd polski powinien natychmiast wyłuskać 15 mln euro, czyli tyle, ile ten serial kosztował, na wielką wystawę, która objedzie najważniejsze miejsca w Europie i przypomni Europejczykom, jak było naprawdę.
- A może powinniśmy też nakręcić trzyczęściową kontrprodukcję?
- Też, ale to trwa strasznie długo. My w ogóle powinniśmy pomóc Niemcom, ponieważ zapadają na schizofrenię. Przecież w tym filmie kat mówi, że bardziej cierpi od ofiary.
- Wspólnie przeglądaliśmy opinie polskich internautów na temat tego serialu i coś nas ucieszyło
- Tak, w przeciwieństwie do dyskutantów, którzy komentowali serial w TVP, nazywają rzeczy po imieniu. Nie są tak ostrożni, jak komentatorzy, którzy starali się nikogo nie urazić.
- Czy to znaczy, że część Polaków boi się Niemców?
- Moim zdaniem, jest w tym kompleks młodszego niedorozwiniętego brata.
- Wykazujemy się tchórzostwem? Tyle lat po wojnie?
- Część polskich elit, jak to nazwał Wańkowicz, jest skundlona. A kundel boi się sam siebie. Nie trzeba nawet na niego krzyczeć. Natomiast ci młodzi, którzy opanowali Internet, bardzo mi zaimponowali, ponieważ nie ma w nich żadnego frajerstwa.
- Przejdźmy do tematów warszawskich. Jest pan byłym wiceprezydentem stolicy. Jak pan ocenia Hannę Gronkiewicz-Waltz?
- Cóż, warszawiacy nie są pewnie szczęśliwi, że trudno im dojechać do pracy i z niej wrócić. Oczywiście, jeśli są inwestycje, muszą być utrudnienia. Pamiętam jednak, że za naszych czasów inwestycje zaczynaliśmy od tego, jak wyznaczyć objazdy, żeby ich skutki były jak najmniej odczuwalne dla mieszkańców. Tu tego myślenia w ogóle nie ma.
- Czyli infrastruktura - słabo. Co dalej?
- Wprowadziliśmy z Leszkiem Kaczyńskim darmowe posiłki przez całe wakacje dla dzieci i osób, które z nimi przychodziły. Pani prezydent to zlikwidowała, podnosząc jednocześnie nagrody dla urzędników. Wystarczy pójść na parking przed dowolny urząd, żeby zobaczyć, że ich pracownikom żadna poważna krzywda się nie dzieje.
- Coś dobrego mógłby pan powiedzieć o Hannie Gronkiewicz-Waltz?
- To bardzo miła pani. Ale czy powinna być prezydentem?
- A kto powinien być?
- Nie wiem.
- Na referendum w sprawie odwołania pani prezydent pójdzie pan?
- Tak i będę głosował za jej odwołaniem. Z prostej przyczyny. Jeżeli się robi inwestycje, trzeba je kontrolować. Leszek Kaczyński co tydzień wzywał wykonawców i rozliczał z prowadzonych prac. Jeśli się tego nie robi, to nic dziwnego, że mamy takie opóźnienia inwestycji. Wygląda na to, że jeszcze dwa lata będziemy musieli się w tym burdelu przemieszczać.
- Coś panu przeczytam. W 2008 roku powiedział pan, że 15 lat wcześniej przejechał pan pół Ameryki z "fajnym kumplem, Donaldem Tuskiem. Moja córka, kiedy go wtedy poznała, była nim zachwycona, a teraz pyta mnie, co się z nim stało". O co dziś pyta pana córka?
- Pyta o człowieka, który robi na niej dziwne wrażenie. Unika problemów i spraw, którymi żyje cała Europa. A kontynent żyje kryzysem, strukturalnym załamaniem się rynku pracy dla ludzi młodych.
- I pan jej mówi, że on od tego wszystkiego ucieka?
- Nie słyszałem, żeby Donald Tusk cokolwiek o którymś z tych problemów powiedział w ciągu ostatnich kilku miesięcy. A przecież wygląda na to, że jesienią sprzęgną się wszystkie problemy - recesja, być może deflacja i załamanie budżetowe. W takiej sytuacji premier powinien szukać dróg ratunku, a nie zajmować się tym, czy jego koledzy przepili 200 tys. zł i przepalili 100 tys. kolejnych oraz kto będzie szefem jego ugrupowania. To wszystko jest obok, to wszystko jest nie na temat. Tak zachowuje się człowiek struś, który chowa głowę w piasek i mówi: "Mnie to nie dotyczy".
- Jeżeli za dwa lata dojdzie do zmiany rządzącej partii, to czy nie wejdziemy do tej samej rzeki? PiS już miał swoje pięć minut.
- Przede wszystkim wcześniej wejdziemy w dramatyczną sytuację gospodarczą. Nie wierzę w to odbicie, które ma nastąpić już na jesieni i w przyszłym roku. Poważnym sukcesem Tuska jest budżet unijny na najbliższe lata. Trzeba go jednak spożytkować. Przecież żeby wydać te pieniądze, trzeba dołożyć z własnej kieszeni. W momencie, kiedy samorządy są zadłużone po uszy, trzeba liczyć na pomoc przedsiębiorców. A słyszał pan, że premier spotkał się z przedsiębiorcami i zapytał: "Panowie, jak wam pomóc?".
- Pan zamierza wrócić do polityki?
- To pieśń przyszłości.
- A chciałby pan jeszcze poszefować w TVP?
- Kiedy byłem szefem TVP, Jedynka miała 23 proc. udziału w rynku. Dziś ma 13. Dwójka miała 15-16, a teraz ma 10.
- Nie tak brzmiało moje pytanie.
- To dziś gigantyczne zadanie.
- Podjąłby się go pan, gdyby przed panem zostało postawione?
- Zależałoby to od mojego stanu zdrowia. To praca po kilkanaście godzin dziennie.
- Dobrze pan wygląda.
- Wiem, że dobrze wyglądam, ale wtedy pracowałem po 18 godzin dziennie. Wyciągałem TVP z trudnej sytuacji.
- I zatrudnił pan Lisa. Do dziś go panu członkowie PiS bardzo wypominają.
- To nie ten sam Lis. Przypomnę, że kiedy go zatrudniałem, to był człowiek za burtą. Można powiedzieć, że rzuciłem mu koło ratunkowe, ale było to bardzo opłacalne dla TVP. Poza tym ustawiałem go tak, że zniszczył TVN-owski "Teraz my" w pół roku. Postawione przed nim zadania spełnił. Ale wtedy jeszcze nie wariował. Nie dokonywał samosądów na antenie. Nie rzucał się na przeciwnika, jak go nie lubił, i nie zagrywał go, jak to mu się teraz zdarza. Wierzę, że Tomasz Lis potrafi się odbudować, ale trzeba mu pomóc. Tak jak Niemcom z początku naszej rozmowy.
Andrzej Urbański
Były prezes TVP i wiceprezydent Warszawy