"Super Express": - Dwie kolejne firmy, które miały poszukiwać gazu łupkowego w Polsce, wycofują się z naszego rynku. Dla wielu to sygnał, że łupkowe eldorado kończy się, zanim się jeszcze zaczęło. Faktycznie nasze sny o potędze powoli walą się w gruzy?
Andrzej Szczęśniak: - Łupkowe eldorado, które widzieli media i politycy, było marzeniami ściętej głowy od samego początku. Nadszedł czas, żeby spojrzeć prawdzie w oczy - to już koniec. Koniec medialnego boomu gazu łupkowego w Polsce. Nie wydobędziemy gazu przed wyborami, nie zafundujemy emerytom emerytur, jak obiecywał premier, nie będziemy eksporterami i nie położymy na łopatki Gazpromu.
- Jest jednak wiele szacunków, które twierdzą, że mamy w zasadzie niekończące się pokłady łupków...
- Te pokłady to bajki amerykańskich analityków. Na razie nikt gazu nie znalazł. Nie ma odwiertu, który byłby odwiertem produkcyjnym. To fikcja.
- Odwierty się jednak dopiero zaczęły na większą skalę. W końcu coś znajdziemy?
- Z 46 odwiertów żaden nie dał produkcyjnych ilości gazu. Nie przesądza to oczywiście na wieki wieków, że łupków w Polsce nie ma. Trzeba dalej wiercić i szukać, ale delikatnie mówiąc, łupkowa bańka była pusta. Odwierty są suche.
- Skąd więc te optymistyczne prognozy dotyczące naszych zasobów?
- Mówimy o amerykańskiej prognozie, która opierała się jedynie na lekturze kilku opracowań geologicznych. I tyle. Od początku było to niepoważne.
- Pojawiły się jednak kolejne prognozy...
- Tworzyły je firmy konsultingowe, które nie przeprowadziły żadnych badań. Takim ustaleniom nikt nie wierzy, a przynajmniej nie powinien. Dziś te z sufitu wzięte prognozy są właśnie kompromitowane.
- I właśnie dlatego kolejne firmy rezygnują z poszukiwań w Polsce?
- To decydujący czynnik. Spółki poszukiwawcze idą tam, gdzie jest gaz. Każda firma wydobywcza przyjechała tu sprawdzić, czy prognozy są prawdziwe. Zobaczyły jednak, że wyniki wierceń są negatywne, więc równie racjonalnie wycofały się z Polski.
- W USA też chyba nie od razu znaleziono opłacalne w wydobyciu złoża. Uciekające firmy nie są zbyt niecierpliwe?
- Tam cały proces wyglądał zupełnie inaczej. Pierwsze próby miały miejsce już w 1982 roku. Pierwsza znacząca produkcja pojawiła się dopiero w 2001 roku. Mimo że w 2006 roku zaczęto wydobywać mniej więcej tyle gazu, ile zużywa rocznie Polska, nikt jeszcze nie popadł w hurraoptymizm - Amerykanie planowali gazoporty, żeby importować gaz. Dopiero kiedy nabrało to jeszcze większej skali, ok. 4 lat temu, zaczęto uważać gaz łupkowy za ważne źródło energii. Jest znacząca różnica między USA a tym, z czym mieliśmy do czynienia w Polsce. U nas pojawiły się pierwsze prognozy i już politycy zaczęli obiecywać gruszki na wierzbie, chociaż nie mieli żadnych twardych danych dotyczących gazu łupkowego. Słuchali za to konsultantów z dalekiego kraju, którzy nawet nie widzieli ziemi, pod którą złoża miałyby się znajdować.
- Nie było polskich opracowań?
- Polski Instytut Geologiczny był dosyć sceptyczny wobec zagranicznych prognoz. Nawet pod ogromnym naciskiem politycznym jego opracowania nie były hurraoptymistyczne. Amerykańska służba geologiczna USGS, która razem z PIG prowadziła badania, stwierdziła, że pewnych źródeł gazu mamy dosłownie zero. Tych mniej pewnych źródeł było zresztą też znacząco mniej niż w szacunkach PIG.
- Politycy zaczęli więc myśleć życzeniowo?
- Na tyle, że nie chcieli słuchać geologów. Nie chcieli poczekać na wyniki pierwszych wierceń. Od razu ogłosili nas drugą Norwegią. Brylowali w tym premier Tusk, ministrowie Sikorski i Budzanowski. To było całkowicie niepoważne i Polacy mogą czuć się oszukani, gdyż zwyczajnie wpuszczono ich w maliny. Przyjęto bowiem niewiarygodne założenia.
- Jeśli jednak prognozy są i trzeba je zweryfikować, to może rząd zrobił za mało, aby utrzymać zagraniczne firmy poszukiwawcze?
- Jestem zwolennikiem modelu amerykańskiego czy norweskiego. Tam złoża badają na bazie własnego krajowego przemysłu. Można go rozwinąć i dać zastrzyk całej gospodarce, a poza tym pozostawia się w ten sposób złoża (i dochody z nich) w naszych rękach.
- My jednak nie mamy technologii i trzeba byłoby ją stworzyć. To nie spowolniłoby całego procesu?
- Oczywiście, że spowolniłoby. Ale gdzie nam się spieszy? Tu nie ma żadnego pośpiechu. Chyba że zależy nam na tym, aby stać się jedynie miejscem, gdzie gaz się wydobywa, a potem sprzedaje z zyskiem przez zagraniczne firmy. Wolałbym jednak, żeby to Polska zbudowała własne firmy i dała Polakom pracę.
Andrzej Szczęśniak
Ekspert rynku energetycznego