"Super Express": - Wypadek, w którym ucierpiała premier Beata Szydło, sprowokował kolejne przepychanki polityczne. Naprawdę nie mamy ważniejszych problemów?
Andrzej Stankiewicz: - Oczywiście, że mamy, a politycy zawracają nam głowę rzeczą, która jednostkowo jest tak naprawdę kompletnie nieważna. Tam się w sumie nic poważnego nikomu nie stało i z tego trzeba się cieszyć, i trzymać kciuki za powrót do zdrowia funkcjonariusza BOR. Zgadzam się z panem, mamy ważniejsze problemy. Ale tak już jest, że w Polsce wszystko jest polityką. Kiedy w 2014 roku ówczesny prezydent Bronisław Komorowski miał wypadek pod Belwederem...
- No właśnie, przypominając sobie, co się wówczas działo, można mieć małe deja vu.
- W tym zdarzeniu drogowym brała udział kobieta, która początkowo też przyznawała się do winy, potem okazało się, że prokuratura postawiła jej zarzut. Do tej kobiety zgłosił się Bartosz Kownacki, ówczesny poseł PiS i adwokat, a dziś wiceminister obrony i zaczął ją reprezentować. Wtedy rozpoczęły się przepychanki z Komorowskim, a więc był to dokładnie ten sam mechanizm, który dziś stosuje PO, reprezentując młodego kierowcę seicento.
- Kiedy ponad dekadę temu spadł śmigłowiec z ówczesnym premierem Leszkiem Millerem na pokładzie, to wydarzenie to nie stało się zapalnikiem aż takich przepychanek.
- Wynika to z faktu, że wówczas mieliśmy inną temperaturę sporu politycznego. Wtedy opozycja wobec rządu kształtowała się na nowo pod postacią PO i PiS - dość świeżych partii na scenie politycznej. Miller kończył wówczas negocjacje w sprawie przystąpienia Polski do UE i w kwestii tych negocjacji jego rząd miał po swojej stronie opozycję. Więc to był zupełnie inny klimat, ponieważ były wspólne rzeczy, które łączyły. Opozycja oczywiście atakowała Millera, ale to wszystko było w ramach parlamentarnych. Były też dwie partie - PO i PiS, które w miarę blisko współpracowały ze sobą, natomiast nie stanowiły jednej całości. Dziś sytuacja jest zupełnie inna, tak naprawdę mamy dwa stanowiska - rząd i jego okolice oraz PO i Nowoczesną, które zazwyczaj grają razem. I tyle, a jeśli ktoś się nie mieści w tym konflikcie, to ma problem. Rządy Millera były kontrowersyjne, ale nie antagonizował on ludzi i świata polityki w ten sposób. Natomiast Kaczyński uprawia politykę, zarządzając przez konflikt i konflikt jest dla niego dowodem na to, że podąża słuszną drogą,
ZOBACZ: Beata Szydło wyszła ze szpitala. Jak się czuje? Jest komunikat [WIDEO]
- Jakie są tego skutki?
- Efektem jest to, że PiS ma masę otwartych frontów. W takiej sytuacji jakiekolwiek potknięcie obozu władzy powoduje, że opozycja wykorzystuje to jak może. Po prostu przez tę dekadę polityka nam spsiała. Przestała mieć strategiczne wspólne cele, stała się działaniami doraźnymi i weszła wszędzie, nawet w wypadki drogowe.
- Jak pan sądzi, czy opozycja zyska na tym zamieszaniu?
- Doraźnie może na tym zyskać, ponieważ staje w obronie zwyczajnego człowieka. Protest w Sejmie był niezrozumiały, bo wyglądał na obronę własnego, partyjnego kolegi wykluczonego z obrad i nie bardzo było wiadomo, o co tak naprawdę chodzi. Tutaj jest konkretna sytuacja - człowiek miał wypadek z kolumną BOR, nie do końca jest jasne, czy funkcjonariusze poruszali się zgodnie z przepisami. Zatem pomoc dla człowieka, który "zderzył się z państwem", może politycznie dobrze wyglądać. Ale na krótką metę, ponieważ to nie jest sprawa, którą da się budować politykę. Choć kropla drąży skałę - Kaczyński też przez lata wykorzystywał różne drobne historie, które po kilku latach przyniosły mu sukces. Z tego punktu widzenia rozumiem PO, bo jest zdesperowana. Chociaż moim zdaniem posunęła się za daleko, ponieważ temu człowiekowi można było pomóc w sposób bardziej subtelny. Ale oni chcieli go wesprzeć tak, żeby to było widać.
- Strona rządowa też przystąpiła do tej PR-owej gry.
- Nie podoba mi się też rola, w jakiej obsadzono premier Szydło. Kiedy okazało się, że są kłopoty, że PO jeździ robić cyrk do Oświęcimia, że rodzice chłopaka z seicento narzekają, że on wcale nie przyznał się do winy, to wtedy PiS zmusił panią premier do tego, żeby robiła jakieś ustawki. Wtedy występowała w wiadomościach, wrzucała do internetu filmiki pokazujące, jak chodzi po szpitalu i odwiedza funkcjonariusza BOR, pisała listy do tego młodego kierowcy... Gdyby premier Szydło chciała się z nim skontaktować, to mogła to zrobić tak, żebyśmy się o tym nie dowiedzieli. Premier powinna zająć się swoją kuracją, a nie ustawiać się w roli kukiełki, bo partia uznała, że trzeba jakoś zareagować na kryzys wizerunkowy.