– Przed wyborami wydawało się, że raczej pozycja Ziobry ulegnie osłabieniu, mówiło się nawet, że straci stanowisko?
– Akurat w dymisję z ministerstwa sprawiedliwości nie wierzyłem, ale możliwe było osłabienie pozycji ministra – na przykład poprzez dołożenie wiceministrów, czy szefów prokuratury niezwiązanych z Ziobrą. Zresztą listy wyborcze zostały ułożone pod osłabienie Ziobry. Jego ludzie dostali słabe, teoretycznie niebiorące miejsca. Jednak w ich kampanię Ziobro zaangażował się osobiście – jeździł do tych kandydatów, uczestniczył w spotkaniach z wyborcami. Serię ponad stu spotkań odbył też Patryk Jaki. Efektem jest aż osiemnastu posłów Solidarnej Polski. To niebywały wynik. Dlatego teraz Ziobro stawia warunki.
– Tak, tyle, że Ziobro już raz odszedł, nic mu to nie dało. A jego byli współpracownicy w wielu przypadkach są dziś w PiS?
– Tak, ale tam chodziło o znanych polityków, mających ugruntowaną pozycję. Tu mamy ludzi, którzy często wszystko zawdzięczają wsparciu Ziobry. Poza tym, nawet, gdyby z tych osiemnastu posłów Kaczyński pozyskał połowę, to i tak dziewięciu ziobrystów wciąż będzie mogło zablokować wybór rządu.
– Czy prezes PiS może w jakiś sposób pozbyć się Ziobry, czy raczej będzie musiał ulec?
– Słyszałem, że są jakieś rozmowy z Konfederacją. Z tym, że Konfederacja ma trzynastu posłów, uzyskała kilkumiliinową dotację rocznie. Mając trzynastu posłów, którzy w zasadzie stanowią tę partię, to są pieniądze niebotyczne. I w tej sytuacji Konfederacja może pokusić się nie o koalicję, a o budowanie własnej niezależności. Dlatego sądzę, że prezes raczej będzie musiał ustąpić i coś dać Zbigniewowi Ziobrze.
– Jest jeszcze jedna możliwość. Rząd mniejszościowy. Skoro Konfederacja ma dotację, to stracić jej nie będzie chciała, więc zagłosuje za wotum zaufania, Ziobro nie będzie konieczny?
– Po wotum zaufania są jeszcze ustawy. A tu Janusz Korwin-Mikke, czy Grzegorz Braun mogą wystąpić przeciwko rządowym projektom.