"Super Express": - Czy próba samobójcza Andrzeja Ż. powinna stać się elementem kampanii wyborczej?
Andrzej Stankiewicz: - Ten człowiek alarmował o swej sytuacji zarówno premiera, jak i dwóch liderów partii opozycyjnych. Żadna partia nie odpowiada wprost za to, co się stało. Żadna też mu nie pomogła, więc nie ma prawa używać tej tragedii przeciwko innym. Ale oczywiście o samej sprawie należy rozmawiać. Podpalił się, by zwrócić na siebie uwagę.
- O czym mamy rozmawiać?
- O tym, czy państwo zadziałało, czy ten człowiek miał uzasadnione zastrzeżenia do urzędu skarbowego, czy przeprowadzono odpowiednią kontrolę, czy ktoś się z nim w tej sprawie kontaktował itd. Premier sugeruje, że Andrzej Ż. miał problemy osobiste. Trzeba o nich poinformować opinię, byśmy zrozumieli, dlaczego posunął się do tak skrajnego kroku.
- Łódzki mord na działaczu PiS Marku Rosiaku szybko zyskał miano mordu politycznego. Tu nie będzie podobnie?
- To było co innego. Sam morderca działacza PiS mówił, że chciał zabić Kaczyńskiego, a w przeszłości był członkiem Platformy. Natomiast człowieka, który się podpalił pod Kancelarią Premiera, trudno wpisać w partyjny kontekst. W listach, które zostawił, są zarzuty niekorzystne dla wszystkich partii.
- Jego desperacki akt powinniśmy więc raczej traktować jako oskarżenie całego państwa?
- PiS ma trochę racji, gdy mówi, że minister ds. korupcji jest jak skrzynka pocztowa. Dostaje listy od pokrzywdzonych, wysyła je do instytucji, które mówią jej następnie, że wszystko w porządku i sprawa zamknięta. Posłowie nie przyjeżdżają przynajmniej raz w tygodniu do swych biur poselskich na dyżury. Jak się już zdarzy, że są, to traktują ludzi "z buta", nie zajmując się ich sprawami. Dawno nie słyszałem, by jakiś poseł pomógł zwykłemu obywatelowi w rozwiązaniu problemu. CBA nie działa tak, jak powinno. Zajmuje się tylko dużą korupcją, przekrętami na wysokim szczeblu itd.
- Premier wrócił z podróży po kraju do stolicy, by spotkać się z niedoszłym samobójcą w szpitalu. Chcąc nie chcąc robi sobie kampanię?
- Byłoby tak, gdyby np. puścił w obieg zdjęcia z tego spotkania, a nie zrobił tego. Myślę, że premier wypadł dość wiarygodnie. Gdyby wrócił do Warszawy z unijnego szczytu zostałby potraktowany jak ktoś oderwany od rzeczywistości. Zajmuje się odległymi od Polski sprawami, jak globalne finanse i kryzys euro i nagle wraca do kraju, bo się wystraszył... Ostatnio jednak widzimy go ciągle w telewizji, jak gada ze zwykłymi ludźmi, ociera łzy z twarzy starszej kobiecie, spotyka się z tymi, którym "się nie udało", nie boi się nawet kibiców. Normalny facet wśród normalnych ludzi. W tym sensie na tej tragedii nie straci.
- Czy Andrzej Ż. mógł szukać pomocy gdzie indziej niż u polityków?
- Nie twierdzę z całą pewnością, że miał rację, choć jego argumentacja wydaje się dość wiarygodna. Dla ludzi rozczarowanych reakcją administracji, polityków i organów ścigania, ostatnią deską ratunku są media. Ten człowiek pisał do mediów. Jest to więc kamyk także do naszego ogródka, bo nikt z nas nie zareagował.
Andrzej Stankiewicz
Publicysta "Newsweeka"