"Super Express": - Jak ocenia pan wynik wyborów uzupełniających do Senatu na Podkarpaciu? Wygrał kandydat PiS Zdzisław Pupa z poparciem 60,84 proc. głosów.
Andrzej Stankiewicz: - Mam wrażenie, że to była dobrze przygotowana operacja Jarosława Kaczyńskiego. To wszystko to był dość dobrze skoordynowany efekt domina. Najpierw CBA wkracza do Urzędu Marszałkowskiego i wytacza zarzuty wobec Karapyty, przedstawiciela PSL i marszałka Sejmiku. Trzeba go odwołać, PiS to dobrze wie i negocjuje z częścią radnych, przez co doprowadza do upadku koalicji PO-PSL w Sejmiku. Następnie PiS proponuje swojego senatora, jako kandydata na nowego marszałka. Zbuntowani radni go popierają i powstaje nowa koalicja w Sejmiku. A w związku z tym, że senator został marszałkiem trzeba zorganizować wybory. Kaczyński wiedział też, że przyspieszone wybory na Podkarpaciu są właściwie pewnikiem PiS. Bardzo świadomie postawił więc na Pupę, który ma poparcie Radia Maryja, co ma znaczenie w kontekście spodziewanej niskiej frekwencji.
Ta operacja Kaczyńskiego jest częścią większego planu wyborczego? W przyszłym roku są wybory europejskie, za dwa lata parlamentarne.
Na pewno PiS chce wywołać wrażenie, że Platforma traci polityczne przyczółki. Przez to PiS bardzo angażuje się w rozmaite wybory uzupełniające, przedterminowe.
Rybnik, Elbląg, czeka nas Warszawa.
Ale ani Rybnik, ani Elbląg, ani Podkarpacie nie są tak istotne, jak twierdzi PiS. PiS nadaje tym wyborom ogromną rangę, a Platforma je bagatelizuje. Kluczowa będzie Warszawa, bo pozostałe głosowania są tylko ciekawe. Jeśli Hanna Gronkiewicz-Waltz zostanie odwołana, to może wywołać efekt domina. Jeśli nie, bo np. frekwencja będzie zbyt niska, wtedy te wcześniejsze głosowania w ogóle nie będą miały znaczenia. Kto wygrywa w Warszawie, potem wygrywa w całej Polsce, tak było do tej pory. Pytanie czy Platforma jest w stanie obronić prezydent Gronkiewicz-Waltz. Moim zdaniem jest w stanie.
Ale na niekorzyść Platformy i prezydent Gronkiewicz-Waltz działa fakt, że ci, którzy pójdą głosować za jej pozostaniem na stanowisku, mogą przyczynić się do jej odwołania podwyższając frekwencję.
Jest prawie pewne, że ci, którzy pójdą głosować w referendum to będą zwolennicy jej odwołania. Pozostali po prostu zostaną w domach. Ale słyszałem Ireneusza Rasia, który mówił, że źle się stało, że na Podkarpaciu była taka niska frekwencja i trzeba apelować do obywateli, by chodzili na wybory. A z drugiej strony i prezydent, i premier wcześniej nawoływali, by ludzie nie brali udziału w referendum w Warszawie. To są sprzeczne sygnały. Nie krytykuję Platformy, ale politycy w zależności od tego, co jest im wygodne, raz wzywają, żeby głosować, innym razem, by nie głosować.
Po wyborach rozżaleni byli ludzie Solidarnej Polski. Chcą nawet pozwać PiS do sądu.
To bardzo ciekawy element. Rzeczywiście w tej brutalnej wojnie pomiędzy SP i PiS sięgnięto po wszystkie możliwe haki, półprawdy i nieprawdy. Np. były publikacje Gazety Polskiej, które zarzucały, że kandydat SP Kazimierz Ziobro był w PZPR, co okazało się nieprawdą. Stopień tego konfliktu pokazuje, że po tamtej stronie politycznej walka idzie na noże i że Kaczyński zrobi wszystko, żeby Zbigniewa Ziobrę wykończyć do wyborów europejskich.
Rozmawiał Bartłomiej Nakonieczny