"Super Express": - Czy te kilka tajemniczych i wyjętych z kontekstu zdań między płk. Klichem i pewną nierozpoznaną osobą to wystarczająca podstawa, by robić wokół nich taki szum?
Andrzej Stankiewicz: - Po pierwsze, ten fragment nie jest wyrwany z kontekstu. To po prostu rozmowa dwóch ludzi. Po drugie, Edmund Klich nie chce powiedzieć, z kim w ten sposób rozmawiał. A to już jest dość zagadkowe. Po trzecie, wygląda na to, że współpracował z kimś, dokonując tych nagrań, a prokuratura, mając ten materiał, w ogóle się nim nie zajęła. Dlatego uznaliśmy, że trzeba to opublikować. Niech teraz płk Klich wyjaśni, dlaczego i kogo nagrywał.
- Co w tym złego, że nagrywał? Polskie prawo tego nie zakazuje.
- Sprawa katastrofy smoleńskiej jest objęta najważniejszym śledztwem w kraju. Najwyżsi przedstawiciele państwa przygotowywali strategię rozmów z Rosjanami, gdzie zapadały kluczowe decyzje. Jeżeli więc ktoś nagrywa rozmowy z nimi i trzyma nagrania gdzieś w domu, to może dojść do naruszenia tajemnicy państwowej.
- W jaki sposób?
- Domowa biblioteczka nagraniowa pana Klicha może dostać się w ręce obcych służb. W ten sposób zdobędą informacje o tym, jaka była i jak się rodziła rządowa strategia rozmów. Nie wiem, gdzie są te nagrania i w jaki sposób są zabezpieczone. Natomiast to, że prokuratura nawet nie przeprowadziła przesłuchania w tej sprawie, jest skandaliczne.
- Widać miała powody, by sprawy nie podejmować.
- Nagrania wskazują, że Edmund Klich kompletnie nie umiał samemu obsługiwać sprzętu nagrywającego. Nie umiał wyłączyć dyktafonu, więc nagrywał przez wiele godzin - gdy jeździł samochodem, gdy chodził do toalety. Prawdopodobnie ktoś mu pomagał przerzucać pliki z nagraniami na komputer i przygotować sprzęt do nagrywania. Prokuratura nie odpowiedziała na te pytania.
- A płk. Klicha pan pytał?
- Tak, ale rzucił słuchawką. Ciekawe dlaczego? Czyżby miał coś do ukrycia? Czy tak powinien odpowiadać urzędnik państwowy? To kompromitacja, że ten człowiek był reprezentantem Polski w tak ważnym śledztwie.
- Z drugiej strony trudno się dziwić, że nie pamięta tamtej rozmowy. Odbyła się prawie dwa lata temu.
- Rozmawiał na temat nagrywania i podsłuchiwania w sprawie katastrofy smoleńskiej. To nie jest zwykła rozmowa ze znajomym, której się nie pamięta, nawet jeśli była dwa lata temu.
- Czy te nagrania poszerzają naszą wiedzę na temat śledztwa smoleńskiego?
- Wiele dzisiejszych problemów wokół śledztwa wzięło się stąd, że płk Klich nie był właściwą osobą na właściwym stanowisku. Wprowadzał galimatias w całej sprawie, np. zmieniając opinię co do współpracy z Rosjanami. Liczył głównie na poklask. Forsowana przez niego konwencja chicagowska zaprowadziła nas dziś na manowce. Wrak i czarne skrzynki wciąż są w Rosji. Jeżeli ktoś taki jak Klich - o niejasnych kontaktach i prowadzący podejrzaną grę - dyktuje polskiemu rządowi, jaką ścieżką prawną wyjaśniać katastrofę, to mnie się włos na głowie jeży.
- Co oznacza najbardziej tajemnicze zdanie płk. Klicha: "Rację musimy mieć my"?
- Jest kilka możliwości. Wiele wskazuje na to, że współpracował z jakimiś polskimi specsłużbami. Jako emerytowany wojskowy był zapewne objęty kontrolą kontrwywiadowczą w czasie pracy z komisją MAK. Być może rozmawiał z przedstawicielami służb wojskowych na ten temat. Tak czy inaczej to zdanie wskazuje na brak obiektywizmu z jego strony. W kilka dni po katastrofie zakładał, że "rację musimy mieć my", zamiast zakładać, że każdy może być winny. Już wtedy miał jasno wyrobiony pogląd.
- Piszecie również, że po innej rozmowie, tej z szefem MON i szefem sztabu generalnego, Klich powiedział do siebie na odchodnym "Ja was rozliczę".
- Niektóre słowa z jego nagrań brzmią jak jakaś prywatna zemsta wobec niektórych polityków, generałów, urzędników. To tym bardziej niebezpieczne. Przecież miał reprezentować polskie państwo, a nie prywatnie rozliczać się z kimkolwiek.
- Powinien zostać odwołany ze stanowiska szefa Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych?
- Mam nadzieję, że zostanie odwołany. Pracownicy komisji, której przewodniczy, już mu po prostu nie ufają. Uważają, że się skompromitował.
Andrzej Stankiewicz
Publicysta "Newsweeka"