"Super Express": - Jak ocenia pan przemówienie Donalda Tuska w Sejmie w sprawie afery z podsłuchami ujawnonymi przez "Wprost"?
Andrzej Stankiewicz: - Nie jestem zaskoczony. Premier zasugerował, że rząd padł ofiarą ataku ludzi, których interesy naruszył. Dopisał do tego wątek wschodni, czyli w domyśle, że może chodzić o jakiegoś rodzaju zemstę za politykę Polski wobec Ukrainy. To brzmiało efektownie. Byłoby kompromitujące tłumaczyć się z grupy hakowej stworzonej przez kelnerów i biznesmenów, która nagrywała ministra. Premier dokładając ten wątek międzynarodowy i sugerując, że za tym stoją jakieś wielkie interesy, w tym interesy globalne, np. rosyjskie, ustawił siebie w innym kontekście, jako ofiarę spisku międzynarodowego. Tylko że na tym etapie nie ma informacji wskazujących, że mogłaby to być jakaś gra obcych służb. To było zręczne zagranie, które odwracało uwagę od tego, co ci ludzie mówili na nagraniach. Premier wolał mówić o tym, jak te taśmy powstawały i kto mógł mieć interes w nagrywaniu. To było przewidywalne, w stylu Tuska.
- Premier Tusk poprosił o wotum zaufania i powiedział, że potrzebne jest mu ono na jutro, żeby móc efektywnie prowadzić rozmowy w Brukseli. To było sprytne?
- To był jeden z przewidywanych wariantów. SLD domagał się takiego uwiarygodnienia rządu. Premier chyba chciał też pokazać swoją siłę prezydentowi, który był krytyczny wobec niektórych działań premiera, np. braku dymisji ministra Sienkiewicza. Chciał pokazać, że ma wszystko pod kontrolą i że ma większość sejmową. Spotkania koalicyjne, które miały miejsce w ostatnim czasie, służyły temu, żeby mieć gwarancję, że PSL poprze rząd. Różne warianty były w grze, ale to i tak jest bezpieczne dla premiera rozwiązanie.
ZAPISZ SIĘ: Codziennie wiadomości Super Expressu na e-mail
Czytaj: Afera taśmowa NA ŻYWO Milioner Marek F. i Krzysztof R. z zarzutami!. Afera taśmowa NA ŻYWO