„Super Express”: – Wzrasta liczba zachorowań na koronawirusa. Tymczasem rząd przewiduje powrót dzieci do szkół po wakacjach. Czy nie jest to jednak zbytni optymizm, skoro jednocześnie przewidywana jest druga fala wirusa?
Andrzej Sośnierz: – To jest oczywiste, że do szkół dzieci muszą wrócić. Skutki zamrożenia zarówno gospodarki, jak i edukacji są dramatyczne. Dlatego po wakacjach dzieci muszą wrócić do szkół.
– Dzieci i młodzież, bo tu o różne szkoły chodzi, i licea i szkoły podstawowe. Ale wątpliwości budzi to, jak można przeprowadzić ten powrót, skoro druga fala wirusa, połączona w dodatku z grypą i infekcjami grypopodobnymi, ma być jesienią. A już teraz mamy wzrost zachorowań. To może lepiej w ogóle nie rozmrażać tych szkół, pozostawić nauczanie online?
– To co, mamy pozwolić na to, by wyrosło pokolenie covidowe, które nie będzie się uczyć, będzie niewykształcone, tylko dlatego, że rząd nie radzi sobie z epidemią? Tak być nie może. Poza tym to są też skutki dla gospodarki, gdy rodzice nie mogą iść pracować. A więc trzeba te szkoły odmrozić. A o tym, jak to zrobić jak najbezpieczniej, by jak najbardziej zniwelować zagrożenie płynące z koronawirusa, mówiłem już kilka miesięcy temu. Nikt mnie nie słuchał.
– A co należy zrobić?
– Przede wszystkim należy wyłapywać poszczególne ogniska chorych. Izolować zakażonych. Po drugie – przeprowadzać jak najwięcej testów. W pierwszej kolejności na ludziach, którzy mogli być w pierwszej grupie ryzyka, mogli mieć styczność z ogniskami zakażenia. Niestety, służba zdrowia jest w tym względzie bardzo niewydolna, tych testów robi się o wiele za mało. Nie jest to wina pracowników służby zdrowia, ale odgórnych decyzji. Tu sensownych decyzji zabrakło. Tymczasem ten wirus nie chodzi sobie po społeczeństwie i nie wskazuje palcem co dziesiątej osoby mówiąc – ty zachorujesz, a ty umrzesz. Jak przy każdej epidemii są ogniska choroby, które trzeba wskazać i odizolować. To do wynalezienia leku i szczepionki jedyna skuteczna metoda. Nie trzeba do tego
– Jednak na obronę rządu można powiedzieć, że owszem zachorowania są, ich liczba wzrosła, ale nie ma takiej tragedii jak na Zachodzie?
– Wirus z Polską obszedł się łagodniej niż z niektórymi krajami na Zachodzie. Nie jest to jednak zasługa rządu, ale najprawdopodobniej tego, że przed laty nasze społeczeństwo było szczepione. To dotyczy całej Europy Środkowej, gdzie tych zachorowań i wypadków śmiertelnych jest dużo mniej. Szczególnie jaskrawie widać to w Niemczech, gdzie landy wschodnie z dawnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej przechodzą wirusa łagodniej niż landy zachodnie z dawnej RFN. Ale jeżeli mamy już porównywać to, jak poradziliśmy sobie z wirusem, to musimy porównać z innymi krajami Europy Środkowej. Zachorowań wszędzie jest mniej. Ale w takiej Słowacji jest sześć zgonów na milion, a u nas ponad 40. To jest różnica.
– Wróćmy do tego wzrostu zachorowań. Na początku pandemii wszyscy zamknęli się w domach, były obostrzenia, na ulicach policja sprawdzała ludzi, wlepiała kary za brak maseczki itd. Teraz prawie nikt nie nosi maseczek, są miejsca, gdzie są tłumy, więc dystans społeczny nie jest zachowywany. A jednocześnie kontroli za bardzo nie widać?
– Bo strategia walki z koronawirusem w Polsce to takie chodzenie od ściany do ściany. Najpierw mieliśmy ostre restrykcje, ludzie się przerazili choroby, więc w sumie nie trzeba ich było do niczego przymuszać. Teraz z kolei restrykcje zostały poluzowane. I ludzie idą w tym dalej, czasem nie przestrzegają i tych obostrzeń, które zostały. Społeczeństwo odreagowuje lockdown, co jest zrozumiałe. Ten koronawirus zostanie z nami przynajmniej kilkanaście miesięcy. A może i kilka lat. Trzeba opracować strategię jak sobie z nim radzić, bez zamrażania gospodarki.
Czytaj Super Express bez wychodzenia z domu. Kup bezpiecznie Super Express KLIKNIJ tutaj