Andrzej Sośnierz: - Boleję, że Ministerstwo Zdrowia i środowisko lekarskie nie rozmawiają ze sobą. Wiem, że taka dyskusja byłaby trudna. Obie strony mają swoje argumenty. Nie podejmuję się przesądzić, jaki będzie finał.
- Dodatkowe dyżury są dla pracowników służby zdrowia sporym obciążeniem. Nadprogramowe godziny nie są przymusem, ale ktoś przecież musi je wypełnić. Bywa podobno tak, że personel medyczny jest zastraszany, gdy nie godzi się na przekraczanie norm pracy.
- W takiej atmosferze zrodzi się piekło na ziemi, które żadnej ze stron sporu nie jest potrzebne. Powtarzam: dopóki nie zaczną ze sobą rozmawiać i pertraktować, to nie wyjdziemy z kryzysu. Nie patrzmy na wszystko pod kątem przepisów. Co to za życie, w którym dominują przepisy, a nie człowiek?
- Jest kolejny nowy przepis. Rozporządzenie ministra zdrowia Konstantego Radziwiłła określa, że jeden medyk będzie mógł dyżurować na kilku oddziałach jednocześnie. Lekarze biją na alarm.
- Za duża liczba rozporządzeń i przepisów to jeden z podstawowych problemów naszej służby zdrowia. Nie chodzi tylko o tę sytuację. To dobrze, że minister dał taką możliwość, ale to nie powinien być nakaz. Znam wiele sytuacji, w których takie regulacje nie szkodzą pacjentom. Wszystko zależy od profilu szpitala, stanu pacjentów... Trzeba wierzyć, że menedżer szpitala podejmie decyzję w trosce o dobro pacjentów i możliwości placówki.
- Pacjenci obawiają się, że w związku z brakiem personelu może dojść do tragedii. Lekarz pracujący na kilku oddziałach jednocześnie nie rozdwoi się w chwili próby...
- Dla dyrektora szpitala organizacyjnie to dobre rozwiązanie. I to dyrektor powinien decydować, czy w jego szpitalu wprowadzenie takiej regulacji ma sens. W wielu miejscach to po prostu nie wejdzie w życie. Niektórym szpitalom to jednak pomoże. Istnieją oddziały, na których nic się nie dzieje. Pracowałem w takim szpitalu, w którym na oddziałach zachowawczych interweniowało się raz na rok.
- Minister Radziwiłł twierdzi, że: "Na niektórych oddziałach, zwłaszcza w weekendy, przebywa niewielu chorych". To nie do końca prawda. Zamykane są też kolejne szpitale i placówki pełniące rolę ośrodków dyżurujących w weekendy. Po czym mamy oblężenie szpitali, w których brakuje lekarzy.
- Zawsze myślimy o sytuacjach skrajnych lub tych, w których sami się znaleźliśmy. Faktycznie często w ośrodkach jest wielu pacjentów i lekarze ledwo dają sobie radę. To jednak złożony problem. Polska służba zdrowia jest niestety coraz gorzej organizowana. Musimy zacząć stosować takie rozwiązania, na które nas stać...
- Na przykład?
- Od lat mam pretensje do zarządzających służbą zdrowia, że wymyślają i mnożą bezsensowne zasady, które zwiększają wymogi kadrowe w sytuacjach, gdy fachowców brakuje! Rolą ministra jest znalezienie złotego środka, by szpitale mogły funkcjonować. Z dnia na dzień nie stanie się cud i nie uzupełnimy braków kadrowych.
- Środowisko lekarskie zarzuca ministrowi zdrowia, że pozostaje obojętny na ich protesty i postulaty. Konstanty Radziwiłł jest lekarzem. Pańskim zdaniem nie wyczuwa tych problemów?
- Minister powinien jak najszybciej dogadać się ze środowiskiem. Nie pomagają, niestety, jego słowa o tym, że praca w szpitalu to tylko lub przede wszystkim misja. Ludzie pracują także po to, żeby zarabiać pieniądze. Owszem satysfakcja z pracy jest ważna, ale politykom powołującym się na przykład doktora Judyma przypomnę jedno. Judym nie pracował za darmo, ale za pieniądze.
- Zapowiedziano likwidację NFZ, niedawno weszła w życie ustawa o sieci szpitali.
- Mam obawę, że sieć szpitali wypchnie lekarzy do placówek prywatnych. Pomysłodawcy i orędownicy tych rozwiązań zdziwią się, jaki będzie ostateczny rezultat. Przyznaję, że NFZ nie jest najlepszym rozwiązaniem. Potrzebna by była decentralizacja. Ale likwidacja i zastąpienie tego jeszcze bardziej scentralizowaną organizacją to zły pomysł. Dodatkowym problemem jest to, że pracownicy NFZ nasłuchali się o likwidacji tej instytucji i sądząc, że jej nie będzie, zaczęli szukać pracy gdzie indziej. Szkoda, bo to doświadczona kadra.