Andrzej Sadowski: Porozumienie UE tylko na papierze

2011-10-24 23:56

Szczyt unijny uwidocznił kryzys przywództwa w strefie euro - mówi ekonomista Andrzej Sadowski

"Super Express": - Dlaczego obecny szczyt unijny jest tak istotny?

Dr Andrzej Sadowski: - Miał być istotny. Podobnie jak wiele dotychczasowych. Państwa UE uporczywie trzymają się jednej metody podtrzymania obecnej sytuacji i za żadną cenę nie chcą dopuścić do przynajmniej formalnego bankructwa Grecji, chociaż w rzeczywistości ona jest już krajem niewypłacalnym.

- Czyli bankrutem.

- Tak. To, że kanclerz Merkel mówi, że nie pozwoli, by Grecja ogłosiła bankructwo, nic tu nie zmieni. Żadna uczciwa instytucja finansowa, która dba o pieniądze swych akcjonariuszy, nie pożyczy już Grecji ani grosza. Ten szczyt to próba grania na czas - odwlekania tego, co nieuchronne. Europejski Bank Centralny i kraje strefy euro nie mają wystarczającej ilości środków na utrzymywanie Grecji w dłuższej perspektywie. Póki jednak mają pieniądze, to organizują takie szczyty.

- Co mogłoby uratować Grecję?

- Tak radykalne zmiany jak w Polsce, gdy upadał socjalizm. Trzeba przede wszystkim przywrócić wolność gospodarczą. W Polsce w bardzo krótkim czasie upadły wszystkie socjalistyczne przedsiębiorstwa kontrolowane przez rząd. W Grecji sytuacja jest podobna, bo połowa dorosłej ludności pracuje w instytucjach rządowych. Druga połowa nie jest w stanie zarobić na tamtą, a do tego jeszcze wygenerować taką nadwyżkę, żeby spłacać zobowiązania międzynarodowe kraju.

- Przywódcy unijni chcą więc, by prywatni wierzyciele dobrowolnie darowali połowę greckiego długu.

- Tym samym przyznają przed opinią międzynarodową, że strefa euro nie ma już środków na podtrzymywanie socjalizmu w Grecji. Sektor prywatny będzie musiał zaakceptować straty z tytułu spekulacji długiem greckim. Wszystkie banki finansujące Grecję w ostatnich latach miały pełną świadomość, że jest ona niewypłacalna, ale kalkulowały, że za te długi zapłaci podatnik europejski.

- Dlaczego przywódcy nie są w stanie wypracować wspólnego planu ratunkowego dla strefy euro?

- Tu nie chodzi o plan ratunkowy, ale o fundamentalną zmianę w ich mentalności - zrozumienie tego, że rządy europejskie nie mogą wydawać więcej, niż mają. Jeśli są pozadłużane na ponad 100 proc. PKB, musiałyby teraz zredukować wydatki na administrację rządową i wszystkie inne atrybuty władzy. Taką konkluzją powinien zakończyć się obecny szczyt unijny. Unii nie stać na utrzymanie Grecji, tak jak Związku Radzieckiego nie było stać na utrzymanie socjalizmu na Kubie. Niestety, zmiany takie są poza wyobraźnią przywódców europejskich, którzy w zamian za utrzymanie władzy kupują głosy wyborców obietnicami transferów socjalnych.

- Mamy więc obok kryzysu finansowego także ten polityczny?

- Tak, kryzys przywództwa. Ostatnim europejskim liderem na miarę swych czasów był Tony Blair. Nie Merkel ani tym bardziej Sarkozy. Oni zachowują się jak władcy czasu, którzy mogą nim swobodnie rozporządzać. Tymczasem wszystkie ustroje państwowe ulegają jednej sile. Nie są to bynajmniej siły społeczne, tylko siła matematyki. Jeśli wszystko sprowadza się do tego, by większymi pieniędzmi nakręcać koniunkturę i spłacać zobowiązania, to w istocie tworzy się większe zadłużenie, którego nie da się opanować ani spłacić.

- Czy do środy uda się uczestnikom szczytu dojść do porozumienia?

- Tylko na papierze. Proszę zauważyć, jak wiele takich porozumień było już w przeszłości podpisywanych. W zeszłym roku obchodziliśmy 10. rocznicę wprowadzenia Strategii Lizbońskiej, która miała uczynić struktury Unii tak konkurencyjne, że po 10 latach miała przegonić USA pod względem rozwoju gospodarczego. Tak się nie stało. Właśnie z braku przywódców, którzy chcieliby uczciwie wprowadzić Strategię w życie.

Andrzej Sadowski

Ekonomista, Centrum im. Adama Smitha