"Super Express": - Trwa spór o wzrost wysokości pensji minimalnej w Polsce. Rząd proponuje 1500 zł brutto. Związkowcy chcą połowy średniego wynagrodzenia. Pracodawcy natomiast nie chcą żadnych zmian.
Andrzej Sadowski: - Kategoria pensji minimalnej daje politykom i związkowcom możliwość prezentowania od czasu do czasu tego, jak dobrzy są dla obywateli i jak dbają o ich interesy. To ładnie brzmi, ale rząd niczego tu przecież nie rozdaje. Po prostu zmusi firmy do większych wydatków. Zazwyczaj działa to niestety tak, że im wyższe wynagrodzenie minimalne, tym większe bezrobocie. Rezultat jest taki, że część ludzi przestaje zarabiać w ogóle i idą na bezrobocie. Albo zaczynają pracować bez świadczeń, na czarno.
- Pensje minimalne, tyle że godzinne, ustanowiono także w krajach, które szczycą się zazwyczaj niższym poziomem bezrobocia, jak Wielka Brytania bądź USA.
- Owszem. Zwróćmy jednak uwagę, jak duża liczba pracowników wykonuje tam prace nielegalnie. Łatwo znaleźć imigrantów, którzy wykonują pracę znacznie poniżej tych deklarowanych stawek minimalnych. Nie ma tej pracy w statystykach, gdyż podwyższanie podatków, płacy minimalnej bądź składek takich jak ZUS zawsze jest impulsem do rozrostu szarej strefy. Tak samo może być u nas. Rząd nie powinien decydować o cenie pracy. Praca też jest towarem! W PRL decydowano, że cena chleba, masła czy jakiejś usługi będzie taka a nie inna. Czy to działało? To musi być kształtowane przez rynek. Nie możemy uchwalić sobie ot tak, że od dziś będziemy bogatsi.
- Ludzie niekoniecznie dowierzają tej niewidzialnej ręce rynku...
- I nie mają racji. Zwróćmy uwagę, że kiedy w Polsce mieliśmy przed 2008 rokiem sytuację braku pracowników, to nikt z pracodawców nie zastanawiał się nad żadną płacą minimalną. Po prostu płacono więcej, żeby ludzie przyszli bądź zostali w firmach. Rząd nie musiał nikogo do tego zmuszać.
- Mówimy tu jednak o pewnym poziomie minimalnym, nie o pensjach w ogóle.
- Problem w tym, że część osób, które zarabiają dzisiejszą pensję minimalną, po prostu te pensje straci. Ten ruch nie ma więc szans im pomóc. Dotyczy to zwłaszcza małych firm, w których nie ma związków. Dla nich te obciążenia będą większe. W małych firmach, które tworzą 70 proc. polskiego PKB, siłą napędową jest praca ludzi, a nie jakieś skomplikowane technologie.
- Właśnie, obciążeniem dla pracodawców są przecież nie tyle "wypłaty" co rozmaite składki, jak ZUS...
- Zwróćmy uwagę, że rząd zaakceptował propozycję 1500 zł brutto. Brutto to znacznie więcej, niż kwota trafiająca do pracownika. Rośnie nie tylko podatek, ale wszystkie składki. Co więcej, to minimalne wynagrodzenie służy m.in. do obliczania podstawy i średniej składki ZUS dla innych. Oberwą więc także ci, którzy płacą swoim pracownikom wyższe pensje. Konsekwencja będzie taka, że wielu się wyrejestruje.
- Według statystyk w Polsce minimalne pensje dotyczą 4,5 proc. pracujących. Może problem nie jest aż tak duży?
- Ten niski poziom w statystyce wskazuje na to, że mamy już do czynienia z dużą grupą pracujących na czarno. Rezultat będzie taki, że znacznie wzrośnie liczba osób zarabiających poniżej pracy minimalnej.
- Z punktu widzenia ekonomisty płaca minimalna to już "zło konieczne"...
- Tak i jeżeli w ogóle już występuje, to błędem jest uśrednianie tego na poziomie całego kraju. Inne powinny być pensje minimalne w Warszawie, inne na Mazurach. Inne są bowiem koszta życia, paliwa, żywności czy mieszkań. Nigdy nie jest tak, że wszyscy mogą mieć po równo.
Andrzej Sadowski
Ekonomista, wiceprezydent Centrum im. Adama Smitha