"Super Express": - Przekazanie przez polską prokuraturę władzom białoruskim informacji o Alesiu Bialackim podważyło wśród środowisk opozycyjnych wiarę w twardość polityki III RP wobec reżimu Łukaszenki?
Andrzej Poczobut: - Bez wątpienia był to dla wszystkich szok, złagodzony jednak przez fakt, że najpierw pojawiły się informacje, iż to Litwa wspomogła białoruskich prokuratorów.
- Wśród opozycjonistów białoruskich słychać było opinie, że to zdrada. To dominująca opinia?
- Kiedy pierwszy szok minął, słychać było raczej łagodniejsze opinie. Na Białorusi uwierzono w tłumaczenia strony polskiej i działania przez nią podjęte.
- Radek Sikorski przeprosił za całą sprawę na Twitterze. Forma przeprosin nie budzi wątpliwości?
- Niezależne media białoruskie podały informacje o przeprosinach, ale nie stawiały akcentu na ich formę.
- Pan uważa, że forma jest odpowiednia do rangi sprawy?
- Wydaje mi się, że jeżeli ambasador Polski jeszcze nie odwiedził rodziny Bialackiego, musi to zrobić. Moim zdaniem, będzie to najbardziej odpowiednia forma przeprosin.
- W czasach PRL kraje Zachodu, w których działali polscy opozycjoniści, nie ułatwiały pracy komunistycznym władzom. Polskie władze nie odrobiły lekcji z przeszłości?
- Niestety, zdarza się, że pracownicy polskiej prokuratury zapominają, że Białoruś nie jest państwem demokratycznym.
- To wypadek przy pracy czy wyraz ogólnej słabości polskiej polityki wobec reżimu Łukaszenki?
- Myślę, że wynika to po prostu z braku świadomości wśród polskich prokuratorów, jakim państwem jest Białoruś. Oczywiście, rzeczą normalną jest współpraca obu krajów i zapewne wypracowano jakąś formę zaufania do urzędników białoruskich. Jednak teraz dość boleśnie polska strona przekonała się, czym jest białoruska prokuratora i w czyim interesie działa.
- Na tyle boleśnie, że prokurator generalny Andrzej Seremet zdymisjonował wczoraj szefa departamentu współpracy międzynarodowej w prokuraturze oraz jego zastępczynię. Tak pan sobie wyobrażał rozwiązanie tej sprawy po polskiej stronie?
- Oczekiwałem, że zostaną wyciągnięte konsekwencje personalne wobec osób odpowiedzialnych i dobrze, że sprawy nie zamieciono pod dywan.
- Polska stawia się w awangardzie walki z reżimem Łukaszenki i wspierania białoruskiej opozycji. Sprawdza się w tej roli?
- Różnie to bywa, w zależności, jaką politykę wobec Łukaszenki prowadzi.
- Jak wypadła ta, która charakteryzowała się zmiękczeniem stanowiska wobec Łukaszenki?
- Ugodowa polityka i wyciąganie ręki do Łukaszenki nie przynosi żadnych efektów. On uznaje to za słabość Unii i Polski. Wie, że może sobie na więcej pozwolić. Konsekwentna twarda polityka i patrzenie na wyniki swoich działań to sposób na politykę wobec Łukaszenki.
- Przed białoruskimi wyborami minister Sikorski wykazał się naiwnością?
- `Wiele o tym mówiono tuż po wyborach. Ja mam tylko nadzieję, że tym razem lekcja została odrobiona. Przecież Łukaszenko co jakiś czas kokietuje Zachód i obiecuje łagodniejszą politykę, a i tak zawsze wraca do ostrych represji.
- Łukaszenko w ubiegłym tygodniu wypuścił kilku więźniów politycznych. Wygląda, że znów puszcza oko do Zachodu. Tym razem Polska i Unia nie da się nabrać?
- Oczywistym celem tych zwolnień było złagodzenie medialnego wydźwięku aresztowania Bialackiego. Łukaszenko próbuje zachować poziom represyjności systemu, aby strach w społeczeństwie pozostał, a jednocześnie wysyła sygnały do Zachodu, licząc na kredyty i wsparcie gospodarcze. Ma towar w postaci więźniów politycznych i chce handlować nimi z Unią. Nie można się dać na to nabrać, bo z tym, kto bierze zakładników, nie można wchodzić w konszachty.
Andrzej Poczobut
Korespondent "Wyborczej", opozycjonista