- 25 maja 1948 r. Co oznacza dziś dla pana ta data?
- Wtedy rozstrzelano na Rakowieckiej mojego ojca, rotmistrza Witolda Pileckiego. Co roku wracam myślą do tych tragicznych dni. Przeglądam archiwalne gazety z procesu ojca.
- Czy pamięta pan, co robił w tym dniu?
- Miałem wtedy 16 lat i nie pamiętam teraz, co dokładnie robiłem. Wiem tylko, że uświadomienie sobie tej niesprawiedliwości było dla całej rodziny ogromnym szokiem.
- Kiedy dowiedział się pan o śmierci ojca?
- Dużo później. Łudziłem się, że gdzieś jest więziony, że może cierpi, ale jednak żyje. Że może w jakiś sposób chcą wykorzystać jego wiedzę konspiracyjną.
Zobacz też: Młodzież uczciła Pileckiego marszem
- Jakie ma pan wspomnienia związane z ojcem? Co szczególnie zostało panu w pamięci?
- Wspomnienia związane z ojcem dzielę na dwa okresy. Pierwszy to nasze wspólne życie przed wojną, kiedy miałem go na co dzień. Mieliśmy majątek w Sukurczach pod Lidą na dzisiejszej Białorusi. W tym czasie ojciec dbał, bym przyswajał sobie podstawowe czynności dnia codziennego na wsi. Bym umiał powozić zaprzęgiem, jeździć konno, pływać itp.
Pamiętam także wiele ciekawych zabaw, które wymyślał dla nas, swoich dzieci. Dla mnie i młodszej trochę ode mnie siostry Zosi. Drugi okres to już czas okupacji niemieckiej, a potem sowieckiej, kiedy ojciec był w konspiracji. Tajna Armia Polska, potem dobrowolne pójście do Auschwitz, gdzie ojciec był 2,5 roku, walka w Powstaniu Warszawskim, a po 1945 roku praca dla Polski pod rozkazami generała Władysława Andersa.
Przez te wszystkie długie lata spotykaliśmy się sporadycznie. Pamiętam, że ojciec cieszył się, że mam dużo kolegów, że jestem harcerzem. Pomimo krótkich spotkań potrafił nauczyć mnie i moich kolegów ciekawych gier i zabaw.
- Pana ojciec nie ma grobu. Jak powinien wyglądać? Rozmawialiście o tym z siostrą, rodziną?
- Chcielibyśmy, żeby spoczął w panteonie Polski Walczącej na Powązkach obok naszej mamy. Chcielibyśmy, żeby byli razem.
- A pogrzeb. Jak pan sobie go wyobraża?
- Ojciec był skromnym człowiekiem. Chciałbym, żeby jego pogrzeb był skromny. Chyba nie chciałbym pogrzebu z pompą.
- Czy w kwestii grobu i pogrzebu ktoś z władz, IPN czy ROPWiM zwracał się do pana, pytał o zdanie?
- Nie. Nikt mnie o to nie pytał. Oddawałem tylko DNA do celów porównawczych związanych z ekshumacjami.
- Pan, pana rodzina, ale i cała Polska czekają na ekshumowanie i zidentyfikowanie szczątków rotmistrza na warszawskiej "Łączce"...
- To może być trudne. Nawet nie dlatego, że jego szczątki są gdzieś pod innymi grobami. Może być też tak, że nie ma ich na Powązkach, że są całkiem gdzie indziej. Komuniści pozbywali się ciał choćby na hipodromie na Służewcu. Był dla nich szczególnie groźny i nie wystarczyło go zabić, ale chcieli całkowicie wymazać go z pamięci.
- Wydawało się, że odnalezienie szczątków rotmistrza Pileckiego to już kwestia tego roku...
- Wiem, że dużo osób na to czeka, ludzie z całego świata, nawet z Australii. Poza tym technika bardzo się rozwija. Mogę mieć tylko satysfakcję, że ojciec dał sobie radę. I to sam. Bo tak za bardzo to mu nikt nie pomógł. Włącznie z nami. Kiedy mama miała chwile zwątpienia, mówiłem jej: "nic się nie bój, on sobie poradzi".