Zmiana w kierownictwie PSL to wyraz ogólnego zmęczenia stagnacją w życiu politycznym. O ile w czasie wyborów klimatu dla takiej zmiany nie ma - wciąż zbyt paraliżujący jest strach przed PiS i jego wizją Polski
- o tyle w wewnętrznej polityce partyjnej zapotrzebowanie na takie zmiany istnieje. Piechociński w sobotnich wyborach wygrał, ponieważ wśród ludowców zwyciężyła chęć wyjścia z politycznego klinczu. Dodatkowo Piechociński przekonał do siebie delegatów świeżością i energią, której zabrakło wypalonemu już Pawlakowi. Zgubiło go przede wszystkim przekonanie, że skoro krajowa polityka nie wymaga od niego ciągłego zmieniania się i mobilizacji, nie musi też spinać się na odcinku polityki partyjnej. Okazuje się, że takie myślenie było błędem. Działaczy nie da się bowiem, tak jak wyborców, przestraszyć Kaczyńskim. Nowy prezes to nowa sytuacja polityczna, która może oznaczać przetasowania personalne w rządzie. Wątpię jednak, żeby miały one rewolucyjne konsekwencje dla koalicji. Wydaje się, że zwycięży status quo, jego strażnikiem będzie Rada Naczelna PSL, w której nadal to ludzie Pawlaka mają duże wpływy i która wszystkie próby gwałtownej zmiany kursu partii może zakończyć odwołaniem Piechocińskiego.
Andrzej Morozowski
Publicysta TVN24