"Super Express": - Czy polskie społeczeństwo powinno być informowane o tym, kim byli rodzice osób ze świecznika?
Andrzej Morozowski: - Jak najbardziej. Dziennikarz, podobnie jak polityk, jest osobą publiczną. Musi mieć grubszą skórę i godzić się na tego rodzaju dociekania. Jeśli dziennikarz pisze artykuł o polityku i na lewo bierze za to pieniądze od jego przeciwnika, wtedy to jest ważna informacja. Mówi o rzetelności artykułu. Osoby publiczne muszą pogodzić się z tym, że mają mniej prawa do prywatności niż pozostali.
- Niektórzy mówią, że jeśli ktoś jest synem funkcjonariusza SB, to ten fakt może decydować o jego postawie i poglądach. Na ile to, czyimi jesteśmy dziećmi, decyduje o tym, kim sami jesteśmy?
- W jakimś stopniu na pewno ma to wpływ, ale ja bym go nie przeceniał. Gdyby tak na to patrzeć, to ja i Bronisław Wildstein powinniśmy mieć takie same poglądy. Życiorysy i pochodzenie naszych rodziców są prawie takie same. On powinien pracować dziś w TVN albo ja w tygodniku "Do Rzeczy". Tak nie jest, nasze poglądy leżą na dokładnie przeciwnych biegunach. Bardzo szanuję jego i jego poglądy, ale diametralnie się z nimi nie zgadzam. A on z moimi.
- Ostatnio Dorota Kania pisała o pana korzeniach.
- Ale w jej tekście nie chodziło o poinformowanie społeczeństwa o moich korzeniach. Nie wspominała o moim dziadku, który walczył w AK, ani że ojciec brał udział w kampanii wrześniowej i był w armii Andersa. Dlaczego? Bo to jej nie pasuje do pewnego oglądu.
- W takim razie o co jej chodziło?
- Sądzę, że włączenie mnie do jej tekstu to wynik zemsty. W programie "Teraz my" Marek Dochnal ujawnił, że pożyczała pieniądze od jego teściowej. Prokuratura postawiła jej zarzuty powoływania się na wpływy, proces ma się rozpocząć. Dodatkowo, dla niej ważną sprawą jest pochodzenie, bo jej klient uważa, że Żyd to zakała Polski. Właśnie dostałem kilka e-maili, w których przywoływano mnie do porządku. Na przykład odmawia mi się prawa do wygłaszania opinii na temat ojca Rydzyka. Z kolei Tomasza Lisa wspomniała chyba tylko dlatego, że potrzebne jej było duże nazwisko. Czy dla polskiego społeczeństwa tak interesująca jest informacja, że jego ojciec był szefem Stacji Hodowli Zwierząt? Z tego wynika, że powinien się zajmować zwierzętami? Chociaż jak patrzę na niektórych polityków, to może rzeczywiście on poszedł trochę w ślady taty...
- Jak duża część Polaków opiera swoje sądy o osobach publicznych na wiedzy o ich rodzicach?
- Trudno powiedzieć. Mnie samego interesuje, kim byli rodzice Kaczyńskiego czy Tuska. Ale nie, żebym się tym jakoś bardzo ekscytował.
- Prawicowi dziennikarze uważają, że wiele osób publicznych chciałoby ukryć życiorysy swoich przodków.
- Nie sądzę, ale ja mogę mówić tylko za siebie. Nigdy swojego pochodzenia nie ukrywałem, większość moich znajomych o nim wiedziała. Dla wielu ludzi to nie jest ważne.
- Konstantemu Gebertowi zarzucono, że nie powinien wypowiadać się o katastrofie smoleńskiej, bo jego ojciec był sowieckim agentem.
- Kompletny absurd i pomówienie. Z tego, co wiem, jego rodzice byli ideowymi komunistami, którzy mieszkali w USA, gdzie wyemigrowali właśnie z powodu komunizmu. Dla jasności, mój ojciec też był przedwojennym komunistą. W przedwojennej Polsce, w systemie dzikiego kapitalizmu, oni wierzyli, że budują lepszy świat dla robotników. Byli poddani represjom. Gdy pojawiła się po wojnie taka możliwość, zaczęli budować nowe państwo. A co z tego wyszło, możemy dziś oceniać z perspektywy historii. Działacze Solidarności w 1989 r. też zaczęli budować nowe państwo. Jedni nadal je budują, inni się rozczarowali, a jeszcze inni uważają, że żyjemy pod okupacją.
Andrzej Morozowski
Dziennikarz TVN24