Andrzej Godlewski: W polskiej polityce powinno być miejsce na populizm

2011-08-11 23:08

Rozmówcy "SE" zastanawiają się, czy populizm w Polsce odszedł wraz z Andrzejem Lepperem. Oto opinia Andrzeja Godlewskiego, zastępcy redaktor naczelnej TVP 1.

"Super Express": - Śmierć Andrzeja Leppera - symbolu polskiego populizmu - kończy ten nurt w naszej polityce, czy może skończył się wraz z wypadnięciem Samoobrony z parlamentu w 2007?

Andrzej Godlewski: - Oba te wydarzenia należy rozpatrywać jako koniec samej Samoobrony. Nie jest to jednak koniec populizmu. Jeśli spojrzymy na inne kraje europejskie, zobaczymy, że jest to żywotny nurt. Przecież śmierć lidera holenderskich populistów, Pima Fortuyna, doprowadziła jedynie do marginalizacji jego ugrupowania. A pałeczkę po nim przejął Geert Wilders i jego partia.

- Czyli trwająca od 2007 roku marginalizacja Samoobrony była raczej wyczerpaniem się potencjału politycznego tej partii niż idei populizmu?

- Wydaje mi się, że był to raczej problem Samoobrony. W 2007 roku nie mogła już mówić, że "oni już byli", a my nie i to my chcemy reprezentować interesy pokrzywdzonych. Lepper i jego partia stracili swój autentyzm i niewinność polityczną. Jeżeli jednak przyjrzymy się działalności głównych partii politycznych w Polsce, łatwo dostrzec, że stosują one chwyty populistyczne w bardzo różnych formach. Raz jest to chemiczna kastracja pedofilów, innym razem walka z układem czy antyklerykalizm.

- Nie jest to niebezpieczne dla polskiej debaty publicznej?

- Różne poglądy muszą mieć odzwierciedlenie na scenie politycznej i tak naprawdę nie da się uniknąć ich obecności w debacie publicznej. Dotyczy to także populizmu, który w pewnym sensie jest nam potrzebny. Jeśli nie niszczy on fundamentów współpracy i nie sprawia, że polityka nie jest w stanie realizować jakiegoś dobra wspólnego, jest to pozytywne. Tym bardziej gdy takie hasła wyrażają politycy znani i odpowiedzialni, od których wiemy, czego oczekiwać.

- Taki wentyl bezpieczeństwa?

- Jak najbardziej. Mainstreamowi politycy muszą być trochę populistyczni i dobrze, jeśli to oni potrafią nazywać to, co myśli przeciętny Kowalski, a nie ludzie znikąd, którzy, jak widzimy choćby w Londynie, są gotowi dosłownie podpalić swój kraj.

- Jest w ogóle w Polsce potencjał dla stricte populistycznych polityków?

- Przyglądając się sytuacji w Polsce, widać, że wiele problemów nadal nie zostało rozwiązanych, szczególnie tych, które dotyczą młodych ludzi. Wielu absolwentów wyższych uczelni nie może znaleźć sensownej pracy, a jeśli już pracują, to z reguły na podstawie tzw. śmieciowych umów. Prędzej czy później ktoś będzie musiał być wyrazicielem tych problemów. Tego typu zjawisko widać było niedawno m.in. w Madrycie.

- Rolnicy, którzy stanowili początkowo bazę wyborczą Samoobrony, po wejściu do Unii i zalaniu wsi przez fundusze europejskie nie są już tak podatni na hasła populistyczne?

- Oczywiście, nie jest tak, że polska wieś nie ma swoich problemów. Nie dotyczą one jednak rolników czy producentów rolnych, których dochody stale rosną. Co prawda nadal są niższe niż w miastach, ale postęp jest widoczny. Nie brakuje natomiast mieszkańców wsi bez pracy, którzy żyją z zasiłków. Przy większych problemach budżetu państwa, także ich niezadowolenie będzie potrzebowało kogoś, kto je wyrazi.